fot. A. Delanoix / Unsplash
Czy można pomyśleć o kulturze bez poszukiwania dla niej wzorców odległych, także i tych mitologicznych oraz silnie idealizowanych? Czy myślenie o niej można zbudować na faktycznych doświadczeniach i aktualnej rzeczywistości? A jeśli można, to jakim kosztem dla kultury, jej przejawów oraz sposobów ich recepcji? Co stanie się, gdy podstawy te powstaną nie z wzniosłości czasów minionych, a z materii bardziej namacalnej, wszechobecnej, najbardziej wspólnej, żywej i kolektywnej? Z substancji ruchliwej pamięci o tym, co teraz i z autentyzmu bieżącej chwili?
Pytanie o źródła kultury dowolnego narodu niemal automatycznie przenosi uwagę na jego historię. Przeszłość jest bowiem zasobna w wartości, normy, wzory i ideały wypełniające poszczególne formy uobecniające się w danej kulturze, służąc przy tym komunikowaniu pewnych treści właściwych dowolnej kolektywnej zbiorowości znajdującej dla siebie wspólny mianownik. Napięcie powstające na linii kultury i historii wydaje się więc oczywiste, pociąga za sobą jeszcze jedną równie intuicyjną relację. Zwykło się wszakże sądzić, że im obszerniejsza przeszłość konkretnej kultury i im głębiej sięga ona odległych czasów w poszukiwaniu inspiracji dla swoich przejawów, tym jest bogatsza. Utarło się także to, że trwanie i ewolucyjna, rozciągająca się na stulecia zmiana, skutkować musi powstaniem wyrafinowanych i doskonałych, bo wyzutych z błędów neofictwa, form.
Konsekwencją tego stanu rzeczy jest charakterystyczna dążność do budowania różnych fenomenów kultury wobec wzniosłych i szczególnie doniosłych wydarzeń z ponadjednostkowej przeszłości, wybieranych instynktownie, jako mających najlepiej zaświadczać o kolektywnym duchu. Co szczególnie uderzające, a także z gruntu paradoksalne, proces ten dotyczy nie tylko historii faktycznej, ale także tej wyobrażonej. Wystarczy przywołać w tym miejscu choćby kultury większości państw zachodniej czy centralnej Europy, wznoszące się na fundamencie zarówno historii weryfikowalnych, jak również tych o trudnym do udowodnienia rodowodzie. O ile świadomość grecko-rzymskiego lub chrześcijańskiego dziedzictwa nie budzi zastrzeżeń co do ich historycznego statusu, tak znajdowanie wzorów dla kultury w czasach legendarnych takie wątpliwości prowokuje.
Na tożsamość kulturową narodów składa się nie tylko pamięć realna, ale i nieznajdująca empirycznych podstaw pamięć fantastyczna. Staje się ona, wbrew powszechnym mniemaniom, refleksem nie tylko konkretnych wspólnotowych doświadczeń, ale również aspiracji i wyobrażeń danej wspólnoty o samej sobie.
Obecny kształt kultur europejskich jest z jednej strony, bezdyskusyjnie, owocem wielowiekowych przemian, konfliktów, odkryć i tym podobnych, znajdujących swe potwierdzenie w uchwytnym materiale z przeszłości. Z drugiej natomiast, fundament kultury spoczywa nierzadko na bardziej niepewnych podstawach podań i wierzeń. Nie sposób zacząć opowieści o dziejach literatury czy sztuki większości narodów od czasów przedhistorycznych, przygód pradawnych bogów i legendarnych protoplastów, a mitologie, podania, gawędy Greków, Rzymian, Celtów, Skandynawów, narodów germańskich czy słowiańskich, jak i wielu jeszcze innych, nieustająco wywierają przemożny wpływ na archetypy i wzory uobecniające się w różnorakich przejawach kultur.
Tożsamość kulturowa narodów trwa więc wokół pamięci, pojmowanej jednak odmiennie od swojego intuicyjnego ideału. Składa się na nią nie tylko pamięć realna, ale i nieznajdująca empirycznych podstaw pamięć fantastyczna. Staje się ona, wbrew powszechnym mniemaniom, refleksem nie tylko konkretnych wspólnotowych doświadczeń, ale również aspiracji i wyobrażeń danej wspólnoty o samej sobie.
Pytaniem niezwykle frapującym pozostaje więc to, czy można pomyśleć o kulturze bez poszukiwania dla niej wzorców odległych, także i tych mitologicznych oraz silnie idealizowanych. Czy myślenie o niej można zbudować na faktycznych doświadczeniach i aktualnej rzeczywistości? A jeśli można, to jakim kosztem dla kultury, jej przejawów oraz sposobów ich recepcji? Co stanie się, gdy podstawy te powstaną nie z wzniosłości czasów minionych, a z materii bardziej namacalnej, wszechobecnej, najbardziej wspólnej, żywej i kolektywnej? Z substancji ruchliwej pamięci o tym, co teraz i z autentyzmu bieżącej chwili?
Próby odpowiedzi na powyższe pytania, jak również wysiłku jej praktycznej aplikacji, jako pierwszy dokonał Walt Whitman. Ten działający w Stanach Zjednoczonych w drugiej połowie XIX wieku poeta, świadomie zainteresowany zbudowaniem oryginalnie amerykańskiego fundamentu dla kultury Stanów Zjednoczonych, szukał dla wszelkich przejawów sztuki nowych źródeł, zupełnie odmiennych od europejskich, zwracając się w tym celu ku najprostszym przejawom życia, pisząc m.in. w taki sposób:
Wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd,
A mrówka jest równie doskonała i ziarnko piasku i jajko strzyżyka, (…)
A krowa, żująca z pochylonym łbem, przewyższa każdy pomnik,
A mysz jest cudem wystarczającym, by wstrząsnąć sekstylionem niewiernych 1.Kiedy rozpoczynałem dociekania moje, pierwszy krok jakże był mi miły;
Nagi fakt świadomości, kształtowanie to całe, siła popędowa,
Najlichszy owad lub żyjący stwór, zmysły, źrenice, miłość;
Pierwszy już krok, powiadam, wzbudzał we mnie cześć,
wielce mi się podobał.
Zaledwie postąpiłem naprzód i ledwo zapragnąłem ruszyć
nieco dalej;
A już zatrzymuje się oto i trwonię czas wszystek, wznosząc
piosenki zachwytu 2.Jestem poetą Ciała i jestem poetą Duszy,
Rozkosze nieba nie są mi obce i męki piekieł nie są mi
obce,
Pierwsze na sobie szczepię i pomnażam, drugie –
tłumaczę na nowy język 3.Dla tego, którego śpiewam,
Piętrzę teraźniejszość na przeszłość,
(…) Poszerzam go czasem i przestrzenią i stapiam z nim
nieśmiertelne prawa,
Aby poprzez nie jego samego uczynić prawem 4.
Strategia stojąca za poezją Whitmana, uwidaczniająca się choćby w wyżej przywołanych fragmentach jego twórczości, bazuje na koncentracji uwagi na otaczającym świecie w jego najprostszych i najpowszechniejszych przejawach. Whitman unika odwołań do przeszłości, celując w opis tu i teraz. Jego poezja pełna jest elementów tak ze świata przyrody, w jej wzniosłym oraz przyziemnym wymiarze, jak i ówczesnej rzeczywistości procesu industrializacji. Choć nie stroni od mieszania porządków, wysokiego z niskim, to ściśle trzyma się bieżącej realności. Opisuje świat w sposób nieskrępowany, zarówno w wymiarze formalnym, za pomocą wiersza wolnego, jak i w treściowym, nie wartościując w żaden sposób podejmowanych przedmiotów, dążąc do możliwie wiernego odtworzenia sposobu w jaki percypuje rzeczywistość.
Autentyczność stanowi dla Whitmana fundament. Jest właściwą inspirującą mocą, bazą dla dalszych poszukiwań. Nie w nawiązaniu do przeszłości czy mitu starał się zbudować to, co jego zdaniem jest esencją, jak sam mówi – amerykańskości, ale w odniesieniu do bezwzględnie demokratycznych doświadczeń życia na amerykańskiej prowincji, bądź w intensywnie wzrastających miastach Nowego Świata. Szukał nowych źródeł dla swojej sztuki, odpowiadających najlepiej znanym mu realiom, które miały w swej istocie zerwać z europejskim dziedzictwem właściwym pierwszym kolonizatorom amerykańskiego lądu. W Europie widział Whitman, nie źródło mądrości i wschodniego światła, a raczej zagrożenie estetycznym skostnieniem i wtórnością. Postrzegał ją także jako znak realnej przemocy brytyjskiego kolonizatora nad kolonizowanym przybyszem, który mógł jeszcze stracić uzyskaną niezależność 5. Chciał więc sztuki z gruntu amerykańskiej, czerpiącej swoje wzory z uczuć i przeczuć wywiedzionych z życia na terenach Stanów Zjednoczonych. Żądał sztuki utkanej z okruchów codzienności, jej skromnych przejawów, w swej skromności egalitarnych i jednoczących 6.
Poezje Whitmana i stojąca za nimi strategia okazały się mieć ogromną moc oddziaływania. Whitman nie tylko prędko zyskał miano twórcy niezwykle istotnego, ale również i tego, który jako pierwszy uwolnił sztukę Stanów Zjednoczonych od bezpośrednich i dosłownych powiązań ze sztuką Starego Kontynentu, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii, wobec której USA pozostawało długo zależne, także w wymiarze kulturowym. Zapoczątkowana przez niego koncepcja budowania narodowej tożsamości, w obszarach kultury poprzez działalność poetycką, wokół okruchów codzienności, rzeczy małych lecz powszechnych, okazała się być niezwykle znaczącą, inspirując przede wszystkim późniejszą nowojorską elitę artystyczno-intelektualną początków XX wieku. Jej najważniejsi przedstawiciele, działający na różnorakich polach, jak choćby William Carlos Williams, Alfred Stieglitz, Waldo Frank, Paul Rosenfeld czy Randolph Bourne 7 wokół niej zaczęli budować poglądy na istotę amerykańskości ucieleśnioną w sztukach wizualnych, literaturze czy poglądach filozoficznych, stwarzając pierwsze dzieła i teksty uznawane dziś za kanoniczne dla kultury USA i wpływające na jej dojrzałą i cenioną formę pojawiającą się po II Wojnie Światowej. Miały one, jak chcieli i z konsekwencją realizowali, odznaczać się odrębnym od europejskiego rysem, czerpać z innych źródeł. Uciec od mitycznych i legendarnych konotacji na rzecz zachwytu teraźniejszością, życiem w jego zróżnicowanych przejawach, bez względu na ich podniosłość lub jej brak.
Niewątpliwie strategia ta, podjęta przez Whitmana i przejęta przez najważniejszych przedstawicieli amerykańskiej kultury, wynikała nie tylko z chęci odcięcia się od, konotowanych negatywnie, kulturowych fundamentów natury europejskiej jako szkodliwych w swym skostnieniu wzorów dla sztuki. Pośrednio była konsekwencją uwarunkowań rozwoju Stanów Zjednoczonych jako państwa relatywnie młodego i ukształtowanego na wieloetnicznym tle, a także skutkiem realizacji bieżących wówczas politycznych interesów władzy. Wszelkie poszukiwanie wspólnego mianownika w dalekiej historii przysparzało szeregu problemów, wydając się zabiegiem z gruntu sztucznym. Imigranci z Europy i Azji, ludność wywodząca się z Afryki, czy wreszcie rdzenni mieszkańcy kontynentu różnili się tak bardzo w zakresie narodowych korzeni i wspólnotowych historii, jak i w wymiarze umiejscowienia w społecznej hierarchii, że znalezienie dlań zrębów tożsamości we wspólnej pamięci, usprawiedliwiających przy tym społeczne uwarunkowania, stało się niemożliwością.
Kultura Stanów Zjednoczonych w swoich podstawach stroni od wszelkich mitologizacji trzymając się empirii. W jej wytworach przeważa aspekt materialny i dążność do obiektywizacji, bądź precyzyjniej, poszukiwania wspólnoty mogącej zaistnieć dzięki dziełu opartemu na egalitarnych uczuciach i wartościach.
Odejście od modelu fundamentu kultury zanurzonego w odległej przeszłości na rzecz rozwiązania akcentującego teraźniejszość, było więc poniekąd dyktowane względami praktycznymi. Znamienne jednak jest, iż Amerykanie kształtując w XIX wieku i początkach XX podwaliny własnego myślenia o kulturze, dalecy byli od spowijania go we mgłę mitu, fantazji i wyobraźni. Zaznaczali za to chętniej aspekt teraźniejszości w jej fizycznym i dosłownym wymiarze, który z racji swojej bezpośredniości stanowił dla nich źródło fascynacji jako takiej, niepotrzebującej już dodatkowych pierwiastków, szczególnie noszących w sobie wartości zgoła przeciwstawne bezpośredniości. Kultura Stanów Zjednoczonych w swoich podstawach stroni od wszelkich mitologizacji trzymając się empirii. W jej wytworach przeważa aspekt materialny i dążność do obiektywizacji, bądź precyzyjniej, poszukiwania wspólnoty mogącej zaistnieć dzięki dziełu opartemu na egalitarnych uczuciach i wartościach. W efekcie poszukiwanie narodowej tożsamości i sposobów jej wyrażania, stanowiące podstawowy cel poszczególnych wytworów kultury, odważnie sięga po krztę codzienności.
Czy strategia ta okazała się skuteczna? Z punktu widzenia uczestników życia kulturalnego w Stanach Zjednoczonych z pewnością tak. Udało się bowiem, za jej sprawą, zerwać ze wzorami zewnętrznymi i wypracować własne, oryginalne, pozostające w ścisłej przyległości do zastanych warunków oraz potrzeb. Z drugiej jednak strony zaowocowała ona pewną ambiwalencją w postrzeganiu przejawów tej kultury, zwłaszcza na zewnątrz, co wynika, jak sądzę, właśnie z fundamentów nań się składających. Rozważania o kulturze USA i jej źródłach, jeśli nie odbywają się w gronie zainteresowanych krajem specjalistów, zwykły być kwitowane chętnie wyrażaną wątpliwością na temat samego statusu takiej kultury jako odrębnej i oryginalnej oraz wartej szerszego zastanowienia. Stanowisko to wynika jednak nie tyle z niezbyt długiej historii amerykańskiej państwowości, która tak naprawdę jest krótka wyłącznie relatywnie bądź też z niewielkiej ilości dzieł powstałych w tak skromnym czasie. Jest raczej owocem owej strategii, nieroszczącej sobie praw do odwiecznego trwania w dalekiej przeszłości, nie budującej własnej mitologii na zrębach fantazji. Strategia ta, choć realizuje się na empirycznych podstawach, egalitaryzmie, faktach i żywych emocjach, wydaje się być paradoksalnie mniej trwałą od fundamentów kultury zawartych w odległych czasach. Osobliwie więc, w ostatecznym rozrachunku, nieuchwytny fundament z mgły przeszłości i marzeń zdaje się stabilniejszy i realniejszy niż ten z wszechobecnej materii okruchów. One, choć realniejsze i bliższe, okazują się być bowiem, w oczach ludzi mniej warte.
Przypisy:
- W. Whitman, Pieśń o samym sobie, cz. 31, tłum. L. Marjańska, w: Źdźbła trawy, red. J. Żuławski, Warszawa 1966. ↩
- W. Whitman, Kiedy rozpoczynam dociekania moje, Dedykacje, tłum. S. Napierski, Toruń 1996. ↩
- W. Whitman, Pieśń o sobie, cz. 21, tłum. A. Szuba, Kraków 1995. ↩
- W. Whitman, Do tego którego śpiewam, Dedykacje, tłum. S. Napierski, Toruń 1996. ↩
- Whitman w swoich wypowiedziach zupełnie abstrahuje od sytuacji rdzennych mieszkańców kontynentu, w której albo nie miał rozeznania, albo nie była ona traktowana przez niego jako istotna. ↩
- W. Whitman, Demokracja i personalizm, tłum. B. Gacka, Lublin 1994. ↩
- E. Abrahams, The Lyrical Left: Randolph Bourne, Alfred Stieglitz, and the Origins of Cultural Radicalism in America, Charlottesville 1988; W. Corn, The Great American Thing: Modern Art and National Identity, 1915 – 1935, Waszyngton, 2005; P. Rosenfeld, Port of New York : essays on fourteen American moderns, Nowy Jork 1924; W. C. Williams, In the American Grain, Nowy Jork 1956. ↩