grafika: Malwina Mosiejczuk
Enola Gay
„Czy tu można kupić książkę?”, „Czy to biblioteka?” – pytania
jak atomowe bomby, grzyby po deszczu. Hiroszima i Nagasaki.
Bo 15 i 21 kiloton tapety mówi o człowieku wszystko, choć można
ukryć pod nią o wiele więcej. Mimo że żadna tapeta nie przykryje
tych wszystkich ofiar – pryszczy, które wyskakują w okrągłe rocznice
i obrzydzają najnowsze osiągnięcia z fizyki. Czy istnieje wzór na odpowiedź?
„Czy tu można czytać?”, „Kupić podręczniki?” – jak pytania wysokonakładowe,
pytania bestsellery – krążą jak domokrążcy i każdy myśli, że próbują
wcisnąć je jako żart. W końcu zostawiają po sobie radioaktywny osad,
z serca robią Prypeć, z dupy Czarnobyl, z mózgu przegrzewający się reaktor.
Aż trzeba sobie golnąć płynu Lugola, ewakuować się na nieskażone tereny.
Lecz oni przecież płacą i wymagają odpowiedzi, które utwierdzą ich
w przekonaniu, że płacą na tyle dobrze, że mogą sobie pozwolić
na zadawanie tym podobnych pytań. Ewentualne milczenie wziąć za zgodę
na rakietowy odwet. Czy jeszcze coś? Waszyngton? Moskwa?
Azjatycki tygrysie, który tylko kłapiesz paszczą?
Lokowanie produktu
Ktoś ją zostawił, żeby była jak wrzód na tyłku krzesła,
jakby ten ktoś wlepił krzesłu mandat za nieprzysiadalność.
Uczepiona sufitu niczym kula dyskotekowa na imprezie
undergroundu, gdzie na parkiecie tańczą kłębki kurzu
i słoma z butów. Guma schnie tam, jak ubranie: choć nie ma
na sobie lśniącego garniaka, nie jest obwieszona srebrem –
druga strona krzesła jak ciemna strona księżyca:
słońce tu nie zachodzi, jest zbyt wielką gwiazdą,
by zaglądać krzesłu pod sukienkę. Ja nie mam takich ciągotek.
Moja ręka wbiła się tam przez przypadek. Cofnąłem ją natychmiast
przerażony faktem, że starość może być tak ohydna, zaskakująca.
Nadejdzie dzień, że przylepi się na stałe. I będę niczym
krzesło, nieprzysiadalny. A ona zacznie pilnować, bym czasem
czegoś nie zapomniał. I będę to odwlekał, jakbym żuł gumę;
przeciągał w nieskończoność moment zawinięcia się stąd
w coś więcej niż ten papierek. Sam przerzuty i wypluty
przez wszystkie korpointytucje – w przeciwieństwie do mnie
i gumy spod krzesła, nie stracą nic z wigoru i będą zawsze
fresh mint. Szczerzyć zęby tak białe, aż niewinne, sztuczne.
Zaplecze
Światło wybite do ostatniej żarówki. Jabłko poci się
tuż po umyciu. Czego się boi? Szyja uciskana przez krawat,
ale tego tak nie widać, więc nie ma problemu. Tylko krawat
obnosi się z tym, że mu to zwisa. Więc leżą te frazy i leżą na zapleczu,
czekają na wiersz, bo obiecał, że wróci i odmieni ich życie,
życie i los, wpuszczając powietrze, które uszło z Grossmana
przez uchylone drzwi, co najczęściej są jak zaciśnięte usta. Kto je zamyka?
Kto z drzwiami z drewna ma na pieńku? Nie chce, bym się w trudny las
zapuszczał, bo ujrzę niedźwiedzia na glinianych nogach?
Schował się między kartony i czeka, aż nadjedzie samochód Hanki.
A to tylko ja wyjeżdżam z podejrzeniami. Więc siedzi dalej,
niech wiersz nieustannie go podejrzewa, że jest; bo jest od tego,
by zachować czujność i aktualizować się jak Windows. A tu, w okienkach
ta sama szklana pogoda i dalej ten sam lombard. Ot, żart
na niepogodę, zaplecze jak chwila oddechu; jest wtedy, gdy
pogodynka z uśmiechem wskazuje chmury, które wyruszą
przesłonić słońce nad Berlinem i Moskwą – miasta zaplecze,
jak zapleczem określani są ludzie, bez których nie może udać się
żadna domówka. W tle słychać strzały, a to wystrzelił korek
od ruskiego szampana.
Księgarz opowiada o sobie
Pilnuję, by ktoś nie uszedł z „Życiem
na Gorąco” lub z książką ubraną w płaszcz,
jakby wykradał tajne akta członków ruchu oporu.
Bo zawsze jest jakiś ruch, któremu nie
w smak por w zupie, czy inny detal,
od którego zaczyna się to gotowanie w sobie,
kiedy wołają na mnie „Pan bibliotekarz”,
a ja nie mogę się ruszyć – siedzę w wieżyczce
strażniczej i obracam na krzesełku nr 102.
A oni atakują z kilku stron naraz: raz
prosząc o książkę, raz o radę, zawsze
uzbrojeni w pieniądze i karty płatnicze,
w te zbroje czy zbrodnie przeciw ludzkości –
gorzej, jeśli chodzi o morale.
Najlepiej sprzedają się reportaże,
każdy po lekturze chce poczuć się lepiej
i zazdrości nagród autorce, których
by nie było, gdyby nie Rwanda,
czy Czeczenia. Tamte ofiary – nawet nie wiedzą,
że są postrzegane gdzie indziej tak samo.
O tu, gdzie przychodzi chęć opisania
wszystkiego, co się dzieje. A co ma się dziać?
Wojna pozycyjna. Ja na posterunku,
podejrzany gość na kanapie. Czekamy
pierdząc, i to jest nasz oddolny ruch.
Cola Rebell 2
O ciemnych sprawach jasnych gwintów, czyli o czymś
istotnym dla pozostałej na antenie dwójki – ramówka dnia
uwzględniła ich na koniec, w miejscu jak najmniej programowym
do rozmów ogólnie. Prosty sygnał: jak obalenie choćby ćwiartki
Muru Berlińskiego, wysłanie w kosmos w kodzie dwójkowym
krótkiego „Cześć, jest tu kto?”, zrobienie z „Solidarności” „Solidarnych 2010”.
Bo sens nie jest w czekaniu, ani w cierpliwości, lecz w rozmowach
w poczekalniach jak ta. Stąd wpadłem tu za potrzebą i zostałem w potrzebie.
Nie umyłem rąk, jeśli o to chodzi. Choć tamten deszcz maczał w tym palce,
ale przestał, mazgaj jeden, powtarzać się i plamić swą obecnością
chodnikowe płyty; rysować ponurą przyszłość po drugiej stronie barykady.
Wolnoamerykanka czy Wolna Europa? Kości zostały rzucone i jeszcze nikt
ich nie pozbierał. Mogę więc się zbierać, przekroczyć próg jak Rubikon,
jak Cezar, skrajności próg wyborczy (5% wystarczy, by się najebać)
i wyrwać się stąd wprost do siebie. Mimo że ta dwójka nie przestaje
transmitować na cały regulator zmiany tematu: „Rewolucji nie będzie!
Zbyt wiele krytycznych książek wychodzi w miękkiej oprawie”
albo: „Rewolucja to też wojna”, kontra „Zbyt często pijesz
podwójne espresso”. I jeszcze: „Składasz dłonie do modlitwy
jak zamówienie, tylko ci aniołowie niczym niespieszni kelnerzy”.