Poezja

Uniwersalny plan miasta. Poemat

sonnenberg_uniwersalny plan miasta (1)

grafika: Malwina Mosiejczuk

W filozofii rzecz polega na tym, by zacząć od czegoś tak prostego, że wydaje się niewarte wypowiedzenia, a skończyć na czymś tak paradoksalnym, że nikt w to nie uwierzy.  — Bertrand Russel

Uniwersalny plan miasta

We śnie pojawia się miasto jak ciało otwarte na oścież
Ty mi wpinasz gałązkę jaśminu we włosy
Ja odpędzam złe duchy zapalając w ustach światło słowa
Treść tego wiersza jest bez granic  – spotkamy się na końcu czasu – mówiła
Spotkałyśmy się tam gdzie kończy się przestrzeń
Mityczny plan miasta w którym kiedyś byłyśmy razem
Całe miasto było nasze podbijałyśmy uczuciem kolejne ulice
Całe było spełnieniem zakotwiczonym w przylądku Nadziei
Wymykając się z budynków określeń i znaczeń w poczuciu że śnimy same siebie
Ona pytała mnie na moście: czy słyszysz swoje wiersze?
Ja odpowiadałam: słyszę muzykę twojej sylwetki
Orchidea tak ją nazwałam na cześć kwiaciarni w centrum miasta
Wokół niej krążyły pragnienia jak chciwe planety
Kwiaciarnia była jak różnokolorowe oko czule otwierała kwiatową powiekę
Orchidea nazwałam ją na cześć wszystkiego co niespotykane i niepowtarzalne
Na cześć samej siebie młodej szalonej dziewczyny która chciała zmienić świat
Stopy lśniły w sandałach ich błysk spopielał wszelkie wątpliwości
Przemierzałyśmy miasto po swojemu
Z nonszalanckim gestem jak król i królowa
Jednym haustem wypijałyśmy swoje przeznaczenie
Wbrew temu co ludzkie wbrew okolicznościom
Orchidea ten jedyny w swoim rodzaju kwiat ze szklarni
Złotowłosa nieosiągalna jedyna ukochana
Przed spotkaniem zawsze kupowałam dla niej frezje
Kwiaciarka po pewnym czasie uśmiechała się porozumiewawczo
Gdy szłam jak chuligan na spotkanie swojej muzy
Cały świat był mój całe miasto było na moje zawołanie
Wtedy ona stawała się cała dotykiem a kwiaty jadalne
Za każdym razem gdy się widziałyśmy zakwitał ogród wokół nas
Jakbyśmy przenosiły się do jakiejś szklarni gdzie idzie sen
Bierze nas za ręce a my jak okruchy chleba pośród cierni
Ten  wyszukany i specyficzny mikroklimat
By na koniec dostać od niej urodzinowy bukiet:
Kilkanaście białych frezji z czerwoną frezją pośrodku
Jak krew na białej sukni lub biel serca i kropla uczucia
Zapach frezji nieustannie przenosi mnie do tamtych czasów
Gdy wszystko było postawione na głowie byle być bliżej niej
Moje życie na wariackich papierach byle sprostać jej oczekiwaniom
Znów biec jak jakiś wariat na spotkanie z Nią
Schody prowincjonalnej Galerii nazywałyśmy „hiszpańskimi”
To tam umawiałyśmy się na spotkania
To tam położyłaś ręce na moich ramionach
Jakaś młoda para unosiła się w powietrzu na tle nieba unoszona przez kolorowe baloniki
A my w nich zapatrzone pozostawałyśmy w jakiejś alei parkowej i w naszej szklarni
Do teraz słyszę jej przyjacielski głos jakby motyl trącał o moją skórę:
Zatańcz dla mnie nasz taniec ociera się o promienie słońca
Jesteśmy złotowłosymi o błękitnych oczach któż może nas dogonić
Jestem pośrodku czegoś co próbują przestawiać jak zbędny balast
Zatańcz dla mnie raz jeszcze w cieniu moich głodnych rąk
Zapytałam o chłód twoich rąk by powiedzieć że w stopach masz ogień
Nic już nie będzie takie samo jak kiedyś
Tylko nasza rozmowa która nie potrzebuje drugiego człowieka

Pierwsze spotkanie po latach
Stałyśmy obok apteki naprzeciw miejsca skąd wysyła się listy
W drodze do parku pomiędzy murami kościoła a otwartą przestrzenią nauki
Dałam jej naszyjnik z ametystów jak prospekt świątyni pod otwartym niebem
Świątynia gdzie ukrywałyśmy przedmioty naszego pożądania
Dotknęłaś przy mnie ametystów jakbyś dotykała mojej ręki
Między odczuciem ciebie i oczekiwaniem  wracałam ku sobie w twoim świetle
Jestem ja Jestem na wysokości miejsca z którego wysyła się listy
Chcę wysłać samą siebie pod twój adres żeby nie było że nie pamiętałam
Tęsknię za miejscem gdzie dałam ci w prezencie ametysty
Za parkiem w którym rośnie wierzba płacząca nad zapomnianym światem
Widzę wciąż ciebie zamienioną w perspektywę drogi tuż za apteką
Obok tej małej apteki na rogu ulicy mówiłaś do mnie:  perełko wrócisz
I było to jakbyś mówiła do wojownika idącego na kolejną bitwę
Między rozpaczą i pięknem jak niepewność następnego dnia
By udowodnić  że ta walka jest nie tylko do śmierci
Nawet po śmierci będzie trwała
Nie na ludzkie słowa jest jej siła
To ty uczyłaś mnie walki do końca mówiąc: nie ma rzeczy niemożliwych
Za filarami zranionego dnia jest przecznica z tekstu
Na ulicach rozpostartych jak sieć do której mają cię schwytać
Jaki to ptak który wyrzeknie się lotu by iść za tym w co wierzy?
Jaki to świat w którym wiersze są jak pociski dalekiego zasięgu?
Wokół budują zasieki ze słów śmierci by nie przedostało się światło
Wmawiają że zieleń drzew jest czerwienią a niebo hałdą węgla
Wszystko porzucę odejdę jak wtedy by powrót stał się bolesny
Nieunikniona klęska jak pragnienie siebie bez ujścia w dotyku

Wracałam nie raz by przytaczać każdy niuans wędrówki poza czasem
Ryzykowałam życiem by opowiadać ci sekrety z czterech stron świata
Te opowieści były jakby wokół szalał wiatr w przypływach czułości
Oglądam odległość między ja i ty na mapie naszych wspólnych miejsc
Pochłonięta przez wzburzony nurt pamięci odtwarzam ciebie w sobie
Poczta z której dzwoniłam w tajemnicy przed światem by
Rozmawiać z tobą całymi godzinami
Byłam jak na bezludnej wyspie z twoim głosem:
Nie wiedziałaś że jestem kosmicznym kotem
Żywię się światłem spacerując Drogą Mleczną
A moje Serce jest struną kto na niej umie zagrać te wszystkie wiersze?
Dla ciebie byłam fiołkowowłosą rozedrganą na jakimś przystanku
Czekającą chwili gdy znów powrócisz w słowach
To nie ja to drzewo Wyznania było jak cichy szept uczucia
Teraz rośnie na moim martwym sercu korzenie sięgają tajemnicy
Ukryłam ją na zielonych łąkach twojej matki gdzie uprawia się wielkie owoce wierszy
Lśniące srebrne kule jak plantacja księżyców niewidoczną stroną jest to jak się je pisze
W tym królestwie niewidzialnego jestem w muzyce i w każdej błahej rozmowie
Jestem grobem za życia i po śmierci
Marmurowa płyta jest jak kartka proszę pisz na niej
Jeśli masz być cieniem mojej śmierci niech twój cień obejmie cały świat
Głowę przytulam do błękitu zwanego planeta
Stopy dotykają miejsca gdzie zaczyna się morze a kończy sen

Byłaś mi światłem i światem jedyna przystań do której zawsze wracałam
Mówią że jestem chora na część świata która dawno znikła a ja jestem chora z miłości
Rozpacz że ciebie już nie ma plan naszego ukrytego miasta gdzieś zaginął
Nasza legenda z nieistniejącej mapy jak przemilczana historia
Z każdego miejsca można mieć do siebie tak samo blisko
Piszę nie słowami ale tym co zapisano ciosami na mojej skórze
Legenda twojego ciała jak wiersz nieistniejący w czasie
Instrukcja jak przechodzić z jednego wymiaru w drugi
Ale miasto jest jakieś inne jak miasto zapomnienia
I tylko ja wybiegam naszym miejscom na spotkanie
Jak szaleniec który nie może się pogodzić z utratą ciebie
Biegam wzdłuż parku jak więzień uwięziony twoją śmiercią
Jestem jak samotny wilk ametysty które ci podarowałam są jak obroża
Wżyna się w pamięć każdy twój gest każde twoje słowo
A we mnie woła twój głos jakbyś znów była obok

Lubiłam z tobą żartować z mężczyzn bo nigdy nie byli na tyle by im wierzyć
Lubiłam to twoje bycie kobietą choć byłaś jak chłopiec pragnący kobiety
Te zabawne rozczarowania: mężczyźni tchórze i kobiety dziwki które kochałaś
To wszystko było tylko formą żartu?
A może iluzją samej siebie
Do czego zmierzają ulice czy pamiętają nasze ślady?
Rozpędzone koła słońca w szpalerze cyprysowych płomieni
Te wygórowane rachunki które płacimy życiem
Te długi spłacane nieśmiertelności byle wierszem

Nasza droga a obok ściany banku chropowate i nieludzkie
Bank jak realność i świat do kupienia
Pieniądze jak zwierzęta hodowane w klatkach
I znów poczta jak otwarta koperta w której jestem gotowa by trafić do twoich rąk

Szłyśmy nasypem kolejowym mijając dziką stacyjkę porośniętą chwastami
Ty żartowałaś z moich pomysłów zmieniania świata
Ja recytowałam wiersz napisany dla ciebie:

Nie wszystko powiedziałam do końca uwierz mi nie wszystko
To kim jestem ani w czyim przebraniu pojawiam się
Zatrzymując przed każdym słowem nim zabrzmi nad nami

Miasto które programowałyśmy swoimi śladami
Jak rozszalałe serce tak ja i ty wzbierały w nas podziemne treści czasu
Potajemne rozmowy między kwiatem kamieniem i murem
Jak szaleńcy tak ja i ty jakbyśmy nieśmiertelność miały w jednym palcu
Żadna z nas przystań wyboista kamienna wstęga oddalającej się ścieżki pod górę
Odległość niewidzialnej skali odczuć zadomowionej w twoim spojrzeniu
Podawałaś mi rękę gdy połączyłyśmy spojrzenie ze spojrzeniem na jakieś zawsze
Nie mogłyśmy w to uwierzyć wracając z dalekiej podróży z głębi siebie
W oczach kwitł błękit jak twoje ukochane niezapominajki
Mówiłaś: pamiętaj niezapominajki cokolwiek się zdarzy zawsze będzie tak samo
Za apteką jest lustro naszych potajemnych schadzek ukryłyśmy je za fasadami domów
Między murami do teraz brzmi twój głos jakbym go odtwarzała patrząc na siebie:
Jaką mnie widzisz taką i ty jesteś może dlatego nigdy nie zostawiłam ci swojego zdjęcia

Tam gdzie ja jest zamknięta koperta z listem ciała zaadresowana do innego świata
Tak gdzie ty jest mgła śmierć i serce zanurzone w lustrzanym odbiciu
Tam gdzie ja jest wielokropek i mnóstwo niepotrzebnych przedmiotów
Tam gdzie ty jest znak zapytania i nieuchronne krwiożercze „tak”
Jestem cieniem cienia – mówisz – i stajesz w białej sukni w progu mojego domu
W ręce trzymasz szklany kwiat a na zewnątrz ktoś rozbija szybę
Tam gdzie ja jest cicha schadzka duchów i refren rozpaczy
Tam gdzie ty jest przezroczysty przystanek i  brak logiki
Mówisz: śmierć jest jak wyjście z domu na ulicę

Coś więcej niż światło słońca coś bardziej niż widnokrąg
Wystarczy przebiec ulicę zmienić kierunek drogi odmienić krawędzie losu
Gdy okaleczono nasz ślad gdy gdy gdy jak inaczej pisać o twojej śmierci
Nie umiem nie potrafię nie chcę
Nigdy nikogo jak sieć zarzucona na miasto w korespondencji całego świata
Istnieje jedynie most na którym wciąż jesteś i mówisz: słyszysz wszystko jest muzyką
Tam się spotkałyśmy
Tam odejdziemy na zawsze
Tam los pisał o nas bajkę
W małym prowincjonalnym mieście
Mieszkali król i królowa
Ich zamek był niewidzialny
Tak jak ich królestwo
Klucz na szyi małej dziewczynki
Dlatego ukradłam go
Materialność i żart
Któż ci go odbierze
Stamtąd gdzie teraz jestem
Żywym trudno wykraść
Ich własną śmierć

Gdybym miała narysować kontur wokół twojej sylwetki
Miałby kształt wszystkich kontynentów bo byłaś całym światem
Muzyka ciała nas dotyczyła zanim ktokolwiek ją usłyszał
„idziesz na pewną śmierć” złotowłosy głos komety
W tym znoju walki nigdy nie zapomnę o tobie nigdy nie zagoisz się we mnie
Kosmyk pszenicy ziarna słów między stadem zdziczałych tłumów
Walczyłam o serce bo było jak sandały słońca
Jak wizja budowli sprzed wieków
Niewidzialny bukiet kwiatów na renesansowym portrecie
Przemycany między stuleciami
Staram ci się przypodobać w minionych wiekach
Jeśli nie mogę mieć ciebie w tym stuleciu

Nigdy nikogo jak wczoraj dzisiaj i jutro
Gdy prowadziłaś mnie za rękę podczas tych dni bez ciała
Byłyśmy odpowiedzią rozświetlającą mrok
Cielesnym rozdarciem przeistoczonym w tożsamość światła
Byłyśmy muzyką słów choć nazywano nas zbrodniarzami znaczeń
Bo czułyśmy więcej i bardziej cierpiałyśmy ujawniając czym jest miłość
Zabijali nas przez te wszystkie niespełnione wieki
Wybierano morderców niż nasze zaklęcia które nazywałyśmy modlitwami
Może dlatego nasz język jest jak znaki i pismo obrazkowe
W jakim czasie na jakiej ziemi znów będziemy razem
Ciemność światła i światło ciemności czy są podobne do siebie?
Gdzie mam się ukryć by nikt nie wiedział że jestem twoim żołnierzem
Przemijając i odchodząc z wszystkim co dał nam świat
Jesteś pustynnym wiatrem jak twoje „zatańcz dla mnie”
Na ulicach naszego miasta już nie umieją przywrócić tego światła
Nikt nie przypuszczał że tym światłem byłaś ty

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page
Dział: Poezja

Ewa Sonnenberg

Ewa Sonnenberg, jestem poetką. Jestem próbą gestu, który nabiera figuratywności za sprawą poezji. Moje życie to niepowtarzalne punkty w czasie i w przestrzeni jak wersy uwikłane w losy jakiegoś wiersza. Piszę książki poetyckie by spotkać samą siebie w przyszłości.