Kino, Relacja

33. Festiwal Filmów Młodego Widza Ale Kino! (dwugłos)

ale_kino2015_poziom

Festiwal Ale Kino! jest niezwykłym punktem na filmowej mapie Polski i to nie tylko ze względu na „Młodego Widza” w tytule. To tydzień, w czasie którego zarówno doświadczony kinofil, jak i początkujący pasjonat wielkiego ekranu, mogą się spotkać i uczyć się od siebie nawzajem sztuki oglądania. To nie jest po prostu kino – to Kino przez wielkie „K”. ALE to jest Kino!

Wszystko, co wydarzyło się w tym intensywnym, festiwalowym tygodniu, przypomniało mi, że fraza: „kino to sposób przeżywania”, jest czymś więcej, niż tylko formułą wypisywaną co jakiś czas przez krytyków filmowych – właśnie „kino”, a niekoniecznie „film”. Mimo ciepłej, rodzinnej atmosfery na początku na festiwalowych pokazach czułam się bardzo… niezręcznie. W przemieszczaniu między salami Multikina 51 towarzyszyła mi myśl, że – nie wiadomo, kiedy i jak – stałam się starym, zblazowanym widzem. Bardzo mocno doświadczyłam tego, jak z czasem – z kolejnym rokiem życia i studiów – zmienił się mój sposób oglądania filmów. I chociaż niekiedy mocno się irytowałam zachowaniem młodego widza, nieraz naprawdę zazdrościłam mu doświadczania kinowej przygody. W repertuarze praktycznie każdego festiwalu filmowego jest coś, czego nie można uniknąć – problemy techniczne. Na przykład: niespodziewanie zapala się światło, mimo że wyświetlają już film, zdarzają się problemy z dźwiękiem bądź kopią filmu, która jest po prostu złej jakości. Każdy taki przypadek był niezwykłym wydarzeniem. Nie ważne, co akurat „leci” (aż chciało by się dopisać: w tle), skoro zapaliło się światło albo dzieją się dziwne rzeczy z dźwiękiem! Każda drobnostka zostanie zauważona i, oczywiście, głośno skomentowana. Reakcje publiczności bywały czasem bardziej zaskakujące niż fabuły prezentowanych obrazów – film puszczany z DVD wywołał powszechne „buczenie” na sali, a problem z kopią skwitowano głośnymi oklaskami, całkowicie dla żartu i z przekory. Do „atrakcji” współodbioru należy, oczywiście, jedzenie, bo któż to słyszał, aby iść do kina i nie kupić z tej okazji popcornu czy nachosów… Chrupanie – zmora każdego kinofila i element niedopuszczalny na innych festiwalach – tutaj ma miejsce uprzywilejowane, jest rytuałem związanym z oglądaniem filmu. Zanim jednak cokolwiek zostanie wyświetlone na ekranie, słychać (klasyczny już) komunikat, by wyłączyć telefony komórkowe i, co dziwniejsze, by w czasie seansu nie biegać, bo jest to niebezpieczne i przeszkadza innym. Jak się okazuje, sala kinowa nie służy tylko do oglądania filmów; ma wiele innych zastosowań, o których zdążyłam już zapomnieć.

Ale Kino! w liczbach wygląda imponująco: 160 filmów z całego świata, trzy składy jurorskie oceniające część konkursową, kilkanaście sekcji i kilka nagród specjalnych. Ale festiwal to nie tylko matematyka, a przede wszystkim otwarcie kinowych drzwi dla widzów w różnym wieku – dzieci, także zupełnie najmłodsze, młodzież, rodzice, dziadkowie. Chyba najlepiej świadczy o tym frekwencja na pierwszym pokazie konkursowym, Klubie Włóczykijów (reż. T. Szafrański, 2015). Pełna sala to dowód, że kino wciąż potrafi łączyć pokolenia. Film został oparty na słynnej serii literackiej dla młodzieży z lat 70.i to, co dorośli znali z lektury, dzisiaj mogą zobaczyć na ekranie i zainteresować tym młodszych członków rodziny. Klub… opowiada o przygodzie, o towarzyszących jej kłopotach i zagadkach. To familijne kino akcji z odpowiednią dawką humoru.

Festiwal jest przeglądem twórczości z całego świata. Ta różnorodność sprawiła, że obok bardzo dobrych filmów pojawiły się także słabsze. Na Ale Kino! zobaczyliśmy szeroki wachlarz prezentacji kierowanych do młodzieży. Jednocześnie była to okazja, by przekonać się, jak trudne zadanie stawiają sobie twórcy (dorośli!) robiący film o młodzieży i dla młodzieży. W pułapkę tego myślenia wpadli chociażby autorzy Social Suicide (reż. B. Webb, 2015), tworząc cybernetyczną wersję Romea i Julii. Po seansie producentka przyznała, że podjęła się pracy nad tym filmem ze względu na swoje dzieci, będące w wieku bohaterów. Jej słowa potwierdziły nasze (moje i kilku siedzących wokoło osób) przypuszczenia, że choć jest to film odważny, to pod wieloma względami zbyt wydumany, nierzeczywisty. To raczej pewne wyobrażenie dorosłych o współczesnych nastolatkach niż próba oddania im głosu. Szkoda, bo film mógłby być naprawdę udaną produkcją. Podobnie rzecz się ma z Innymi dziewczynami (reż. E. Illis, 2015), które oparto na videodziennikach skandynawskich nastolatek. Pojawia się tu podstawowa wątpliwość związana ze sposobem wypowiadania się dziewczyn – czy rzeczywista nastolatka naprawdę posługuje się takim językiem?

Wydaje się, że tegoroczną edycję zdominowały problemy ekstremalnie trudne, ale pozostające w kręgu jak najbardziej aktualnych zagrożeń czy doświadczeń. Pojawił się temat choroby (Chucks, reż. S. Hiebler, G. Ertl, 2015), śmierci bliskich (Will, reż. E. Perry, 2011), bezdomności (Jak ukraść psa, reż. K. Sung-ho, 2014), niepełnosprawności (Tęcza, reż. N. Kukunoor, 2014) czy przemocy seksualnej wśród młodzieży (Stado, reż. B. Gardeler, 2015). Nieraz były to filmy zabawne, wręcz urocze, nieraz niestety operowały utartymi schematami. W większości przypadków nie służyło to odbiorowi tych produkcji. Wyjątkiem jest Stado, w którym przez specyficzną aurę kina skandynawskiego – zdystansowanego, wysmakowanego estetycznie – widać inspiracje Polowaniem. Jednak „podskórna” obecność dzieła Viterberga stanowi raczej kolejny klucz do zrozumienia mentalności niewielkiej społeczności i wydawanych przez nią sądów.

Wśród obrazów przedstawiających graniczne doświadczenia znalazł się film, na który podświadomie czekałam i o którym jeszcze po kilku dniach od obejrzenia nie mogłam przestać myśleć. Tym bardziej cieszę się, iż przyznano mu nagrodę Ale Debiut! Siła Wynurzania (reż. L. MacKay, 2014) tkwi właśnie w jego prostocie i szczerości. Nikt nikogo nie udaje – po prostu któregoś dnia zaczyna się dorastać, przeżywać pierwsze zauroczenie, pierwszą pracę, a wszystko to przy ciągłej walce z własnymi kompleksami. Jest to film z pozoru nudny, bo mówiący o codzienności i mało spektakularnych „pierwszych razach” pewnej dziewczyny. Mimo to bardzo przejmujący, gdyż zrobiony z wyczuciem i zrozumieniem dla głównej bohaterki. Podobnie poetycki i emocjonalny był Mustang (reż. D. G. Erguven, 2015 – Nagroda Publiczności) czy pozakonkursowy Zakładnik (reż. J. Nvota, 2014). Ten drugi przeszedł przez festiwal odrobinę bez echa, czego bardzo żałuję, bo rzadko nadarza się okazja do konfrontacji z taką historią. Zakładnik to świetny przykład, jak przewrotnie w kinie wciąż funkcjonują pewne nurty – jest pokłosiem czechosłowackiej Nowej Fali, weryfikuje jej sposób opowiadania. Oczami dziecka spoglądamy na tamtą rzeczywistości tuż przed interwencją Układu Warszawskiego. Petr jest „zakładnikiem” własnego państwa, z którego uciekli jego rodzice. Wolność znajduje się na wyciągnięcie ręki, tuż za rzeką. Jednak wielka polityka nie interesuje chłopca, dotyka go tylko czasem, w drobnych sytuacjach, w codziennej egzystencji.

Ale Kino! to festiwal młodego widza i tak naprawdę metryka nie musi określać granicy wiekowej. Pełne sale uzmysławiają, jak potrzebny i ważny jest film tworzony z myślą o dzieciach i młodzieży. Jednocześnie spotkanie z widzem – świadomym i krytycznym –przypomina, z jak trudną sztuką mamy do czynienia. Dla mnie była to również lekcja pokory i test tolerancji dla niestandardowych zachowań, ale przecież właśnie ten typ kina nie miałby racji bytu w oderwaniu od swojego najważniejszego odbiorcy – młodego widza.

K. Dzieniszewska

Trudna do ocenienia jest idea tego poznańskiego festiwalu. Wprawdzie chwalebnym i oryginalnym wydaje się to, aby adresatem uczynić widza młodego i najmłodszego, ale czy poza obowiązkową wycieczką klasy do kina, prezentowane filmy mogą liczyć  na tę grupę odbiorców w kinie? Potwierdzić należy na pewno: sale podczas wszystkich przeglądów były wypełnione, i to nie tylko dziećmi. Wśród szesnastu(!) sekcji tematycznych – w tym m.in.: Panorama dzieci/młodych, Ale Kino! najnajmłodszego widza, z piłką, z historią, Mikołajkowe Ale Kino!, Ludzie dla ludzi – i wielu filmów konkursowych nawet najbardziej wybredny kinoman znajdzie coś dla siebie. Festiwal zaskakuje ilością prezentowanych filmów (ponad 160) i ich kategoriami. Jest w czym wybierać, nie ma miejsca na nudę, a w powietrzu czuć rodzinną atmosferę.

Pytanie pozostaje: co z resztą? Czy jedynym przeświadczeniem i oczekiwaniem od prezentowanych tytułów jest chęć zrozumienia młodych bohaterów i przekonania się, co robią i myślą współcześni nastolatkowie? Twórcy kreślą obraz nowego pokolenia różnorodnie, ale jakby w jednym tempie. Pragną przedstawić widzom pewien problem, jednocześnie mając z tyłu głowy przedział wiekowy swojego odbiorcy, urywają wątek bądź, kolokwialnie ujmując, „kładą kawę na ławę”. Czuć, że ma być grzecznie – w niegrzecznej konwencji z kontrowersyjną treścią. A może to w nas – młodo-starych kinowych wyjadaczach – tkwi problem? Generalizując: nie czerpiemy przyjemności z sali pełnej szkrabów reagujących na wszystkie niesamowite wydarzenia dziejące się w kinie (typu zgaszenie świateł), z wszędobylskim popcornem wokół i nerwowymi paniami nauczycielkami. Pojawia się jeszcze jedno pytanie: czy twórcy potrafią wykazać się taką wyobraźnią, by zaczarować młodego widza i w wartościowy sposób przekazać historię?

Tematem przewodnim wszystkich zaprezentowanych obrazów jest dziedzictwo. Filmy pokazują, w jaki sposób wychowanie i rodzinna spuścizna wpływają na indywidualną osobowość, światopogląd i poczucie moralności. Ojciec powinien być autorytetem, matka otulić ciepłą troską i znać odpowiedź na każde pytanie. W fabułach bywa przewrotnie – rodziców nie ma albo zastępuje ich niewystarczający substytut – przykładowo wujek, ciocia, babcia. Z drugiej strony gorzka prawda: jeśli już są, to lepiej, żeby ich nie było. Rodzina jest jednak najważniejsza, jak mawiał klasyk. Wartości „wyniesione z domu” to wystarczający przykład tego, w jaki sposób rodzic kształtuje postawy młodego człowieka.

Panorama Młodych

 

Guarani, reż. Luis Zorraquín, Argentyna, Paragwaj 2015

Guarani to historia 14-letniej Lary i jej dziadka o imieniu Atilio – indiańskiego Guarana. Na wieść o tym, że na świat ma przyjść jego wnuk, Atilio chce przekonać córkę, aby urodziła syna  kraju Guarani. Wspólnie z córką wyruszają w niebezpieczną podróż za granicę. Określenie „niebezpieczna” pasuje jedynie do katalogowego opisu, ponieważ Zorraquin jest w opowiadaniu historii bardzo ostrożny i za wszelką cenę nie chce zniesmaczyć swojego młodego widza. Fabuła traci tym samym na wiarygodności i atrakcyjności. Wątki przebiegają tak szybko jak podróż bohaterów, niełatwo uwierzyć w trudną relację dziadka i wnuczki, a co gorsze – w same postacie. Reżyser próbuje wprawdzie tonować obraz nostalgicznymi przerywnikami, są to jednak tylko pojedyncze przystanki w podróży ze spokojną muzyką w tle. Film opisywany jest jako klasyczne kino drogi, ale czy bohaterka przeszła na końcu tej drogi znaczącą przemianę? W ciekawy sposób opowiada o narodowej tożsamości i świadomości tego, skąd się pochodzi – o to najbardziej walczy dziadek Atilio. Obraz-pocztówka, przesiąknięty jednak samotnością i nadzieją.

Konkurs

 

Mustang, reż. Deniz Gamze Ergüven, Turcja 2015

O tym filmie mówiono już po ostatnim festiwalu Nowe Horyzonty. Nic więc dziwnego, że w czasie seansu Mustanga, trudno było znaleźć na sali miejsce, a film wyświetlany był aż dwukrotnie. Oczekiwania wzrastały. Zaczynało się niepokojąco: w sielankowej scenerii grupa dziewczyn i chłopców bawi się beztrosko nad brzegidm oceanu. One są skąpo ubrane, oni trzymają je na swoich barkach. Z tej krótkiej filmowej ekspozycji można odnieść wrażenie, że twórca będzie snuł opowieść o nastolatkach w klimacie typu opowiastki Bling ring, ukazując, że „współczesna Turczynka też potrafi” i niczym nie odstaje od swoich zachodnich rówieśniczek. Nic bardziej mylnego. Sytuacja ta posłużyła debiutującej reżyserce jako trzon całej fabuły. W domu pięciu głównych bohaterek wybucha z powodu plażowych zabaw skandal, a ortodoksyjny wujek zamienia dom w więzienie. Opiekunom sierot trudno pogodzić się z wejściem swoich pociech w okres dojrzewania, kiedy pierwszy raz się zakochują, marzą o wyjeździe do mitycznego Stambułu i (o zgrozo!) chcą opalać się w bikini. Obraz funkcjonowania rodziny w Mustangu to portret współczesnej tureckiej prowincji, gdzie wszyscy wiedzą, ale milczą (czy nie jest równie podobnie w naszych ojczystych małych miejscowościach?). Łatwo w tym konserwatywnym środowisku o oskarżenie i poddaństwo – to wujek wybiera dla dziewczyn odpowiedniego kandydata na męża, by już za parę dni, doszło do zaślubin. Ergüven z wyczuciem porusza muzułmańskie tabu i z pieczołowitością portretuje każdą z sióstr. Tę nierówną walkę ogląda się z wypiekami na twarzy. Po seansie, niczym w canneńskim kinie, rozległy się oklaski (film ostatecznie zdobył Nagrodę Publiczności). Reżyserka udowadnia także, że turecka kinematografia nie stoi tylko arcydziełami Nuriego Bilge Ceylana i swoim Mustangiem szybko zdobywa serca widzów.

Tańczący Arabowie, reż. Eran Riklis, Izrael 2014

Tańczący Arabowie (tytuł trafnie przetłumaczony, jednak brytyjska i niemiecka wersja – Moi synowie – przemawia do mnie bardziej) to historia Araba Eyada, który kształci się w prestiżowej izraelskiej szkole wśród żydowskich rówieśników. Szkolny rasizm, konflikt izraelsko-palestyński lat 80., problemy z tożsamością, nieuleczalna choroba, w końcu – fatalne zakochanie Eyada w żydowskiej dziewczynie. Znowu: myśli pojawiają się i znikają. Wątki nie zostają dobrze wprowadzone ani właściwie rozwinięte. Reżyser Eran Riklis szybko rezygnuje z jednych na rzecz innych. Filmy ogląda się za to z dużą przyjemnością, szczególnie kiedy Izraelczyk ironicznie wypowiada się na temat wciąż trwającego konfliktu, zabawnych i typowych narodowościowych niesnasek – na szczególną uwagę zasługuje scena wypowiedzi bohatera w klasie. Ponownie na pierwszy plan wysuwa się rola dziedzictwa. Eyad. Poniewaz płynie w nim arabska krew, musi zmierzyć się ze społecznym rasizmem i uprzedzeniem, płacąc wysoką cenę za swoją tożsamość. Z filmu wybrzmiewa jednak pozytywna refleksja, którą idealnie opisuje parafraza przysłowia: Arab, Żyd – dwa bratanki. Tańczący Arabowie zdobyli na festiwalu nagrodę Marcina w kategorii filmu pełnometrażowego.

Tak jak ja, reż. Mark Noonan, Irlandia 2015

Przedmieścia i  małe miasteczka od zawsze były miejscem akcji filmów twórców z wysp brytyjskich, w otoczce tragikomedii i filmów społecznie zaangażowanych sygnowanych przez Kena Loacha i Mike’a Leigha. W podobny sposób opowiada w swoim kameralnym debiucie Mark Noonan. Will opuszcza warunkowo więzienie. Warunkiem przepustki jest odpowiednia opieka kryminalisty nad jego siostrzenicą Stacey, której zmarła matka. Mężczyzna próbuje zastąpić dziewczynce rodziców i przechodzi autoresocjalizację. Choć jest trudno i dramatycznie, bohaterowie próbują budować wspólną przyszłość. Pośród przyczep kempingowych. Will zastępując Stacey ojca, sam uczy się odpowiedzialności za drugiego człowieka, a ich relacja zbudowana jest na zaufaniu i zgryźliwych docinkach – w końcu kto się czubi, ten się lubi. Społeczność małego osiedla wydaje się wyobcowana ze społeczeństwa, a każda jednostka samotna. Jednak mimo trudności, bohaterowie próbują wchodzić z sobą w głębsze związki. Choć bywa nostalgicznie i patetycznie, relacja dorosły-dziecko opowiedziana jest w filmie w ciekawy sposób, a bohaterowie są dla siebie partnerami. Daje nadzieję, że każdemu należy się druga szansa.

Ludzie dla ludzi

 

Earl i ja, i umierająca dziewczyna, reż. Alfonso Gomez-Rejon, USA 2015

Piątek, godz. 17:00. Długie kolejki widzów do sali kinowej, która zapełnia się po brzegi. Ciężko znaleźć dla siebie wolny fotel. Wrzawa nie ustaje nawet wtedy, kiedy prowadzący wygłasza zapowiedź. Sugeruje to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem bardzo częstym na dużych festiwalach filmowych – na ekranie wyświetlony zostanie bodaj najbardziej oczekiwany film, w tym przypadku Earl i ja, i umierająca dziewczyna. Nagroda publiczności i Międzynarodowego Jury na festiwalu Sundance świadczą o tym, że możemy mieć do czynienia z kinem niezależnym w najlepszym wydaniu. I ja przekonałem się, że to dobrze zrealizowany i ciekawy debiut. Greg, który wydaje się być społecznym introwertykiem, wraz z kolegą Earlem kręcą amatorskie filmiki – parodie klasycznych tworów X Muzy. Rówieśniczka Grega, Rachel, choruje na białaczkę, a niesforny główny bohater wkrótce będzie mógł odkryć prawdziwe znaczenie przyjaźni, kręcąc dla niej swoje amatorskie opus magnum. Obraz Alfonso Gomeza-Rejona to uczta dla oka każdego kinofila, bowiem filmowych cytatów tu nie brakuje, także tych formalnych. Film zaskakuje świetną realizacją i popisowymi ujęciami, jednak w scenach kluczowych reżyser stawia na dialog i statyczny kadr. Kluczem wydaje się sekcja, w której znalazł sięEarl i ja, i umierająca dziewczyna. Bohaterami filmu są ludzie młodzi i do takiego odbiorcy jest on też mądrze kierowany, bo bez patosu opowiada o sile przyjaźni,  chorobie i trudnych emocjach nastolatków. Największą wygraną jest dla twórcy zawsze szczery odbiór widza – w przypadku tego filmu na pełnej sali zdarzało się usłyszeć ciche pociągania nosem.

Wygrały tytuły w pełni zasługujące na miano wyróżnionych. Różnorodność gatunkowa była spora: zwyciężył zarówno ponury dramat, jak i mądra komedia. Zabrakło jednak w konkursie tytułu, który wydawał się w tym zestawieniu najmocniejszy,  tj. Earl i ja, i umierająca dziewczyna – być może wtedy Koziołki powędrowały by do innych dzieł (z drugiej strony bardzo dobry Mustang zdobył – co znamienne – Nagrodę Publiczności). Gala zamknięcia festiwalu odbyła się w Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek. Byli ci najważniejsi: prezydent miasta Jacek Jaśkowiak, dyrektor PISFu Magdalena Sroka, laureaci nagród (niektórzy wirtualnie) i Paul Driessen – legenda animacji pochodzący z Holandii, który odbierał w tym roku Platynowe Koziołki i przewodniczył jury. Wyświetlone zostały jego dwa filmy, pierwszym razem z akompaniamentem Włodka Pawlika, do drugiego przygrywał (nawet na garnkach) dziecięca orkiestra AGD. Wszystkie te elementy tworzyły niepowtarzalny klimat i poczucie głębszego odkrywania animacji – jak gdyby muzyka tworzona przez dzieci wyciągała z ruchomych obrazów jeszcze więcej. Ciekawe, czy sam Driessen spodziewał się tak pięknej otoczki? Honorową nagrodę otrzymali również Zofia Oldak i Jerzy Armata.

Wybrzmiało dużo obietnic co do przyszłorocznej edycji, nie pozostało więc nic innego jak czekać na ten wyjątkowy, bo dla dzieci i z dziecięcą aurą, Festiwal Filmów Młodego Widza Ale Kino! 2016.

P. Szczyszyk

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page