Poezja

Gdziekolwiek jestem

do-the-dew

fot. R. Röckner / Unsplash

w bloku Hallera

znów mijają godziny i wszystko się powtarza: parzenie kawy,
patrzenie jak śpisz, sprawdzanie, co dziś trzeba będzie odwołać.
wiem, co między tymi blokami jest prawdą. po paru miesiącach

przyzwyczaiłam się, do nieobecności kotów, ciągłej zmiany
miejsca. spania i gotowania. jednak, tam i tu, nie chcę już być
pytaniem. nastał czas, kiedy rdzewieje mi tętno, trudno zamknąć

drzwi i uśmiechnąć się do siebie. zauważ –  niekiedy zabieram
więcej rzeczy, wszędzie rozrzucam zapamiętane sny. może
przez nie brakuje powietrza. ale milczysz i przytulasz. na pewno

wiesz – przy tobie chcę chłonąć dobre wersy tego świata.
jeśli nadejdzie dzień, w którym powiem –  nie ma środy,
jest rozpad, to uwierz – mgły nic nie rozwieje.

***

obudziłam się, a świt już zdążył podpowiedzieć, że ty, Joanno, przypilnujesz,
aby dziś każdy śpiewał piosenkę „fields of gold”. niech zamykają przy tym
oczy, choćby na chwilę. momentami może pękać niebo. miniony miesiąc

wejdzie do kości i zawróci w głowie. przypomni o złamanych obietnicach.
z trudem odejdą do miejsc, gdzie po niektórych pozostał blask. z nimi
noce na dworcach nie chciały dobrych snów, lecz długie pocałunki. teraz

tu inni trzymają się za ręce, w kimś już zaczyna się jesień, a pewnego
człowieka przyprowadził alzheimer. mówisz to, czego nie powiedziałbyś
wcześniej – czas chce, aby nawet w cudzym świetle ktoś pokazał coś

swojego, zdradził, z czym nie może się oswoić. nawet jeśli obciąży
to oddech.

***

chciałam być w Warszawie, ale ostatecznie przypomniałam sobie,
że nie byłam jeszcze we Wrocławiu. w barach, piłam, bo zapragnęłam miłości.

o nią było trudno,  przez to chodziłam głodna, niewyspana.
parę razy pomyliłam drogi do hotelu i kłóciłam się z przechodniami.

nie mieli racji mówiąc – znajdziesz spokój, tam skąd pochodzisz.
kiedy nad świtem leżałam w łóżku,
chciałam usnąć, ale chciałam jeszcze zapalić papierosa i wtedy pomyślałam –

czy największym grzechem jest niszczenie siebie, a może innych. następnego dnia,
nie zadawałam pytań, nie szukałam odpowiedzi. siedziałam w parku,
by pokazać brak strachu, przed tym, co chce być dla mnie obce.

ludzie coś szeptali pomiędzy sobą. ich szept zmieniał się w historię miasta,
którą czasami trzeba było przemilczeć.

 

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page
Dział: Poezja

Judyta Ciszewska

Ur. w 1991. Zadebiutowała wierszem Chwila szczęścia w „Gazecie Kulturalnej”. Publikowała m.in. w „Lamelii”, „Kuźni Literackiej”, „Angorze”. Jej wiersze były prezentowane w audycji radiowej Poczty Poetyckiej Radia Katowice. Współautorka Antologii Poetów Wsi Słowa przysiadły na miedzy oraz Antologii – WierszYstawka. Związana z bytomską grupą poetycką Obok Sceny, chorzowskim Portem Poetyckim oraz z Grupą Literyczną Na Krechę. W ramach jej serii wydawniczej w 2016 roku zadebiutuje tomem Przystań bez cumy.