fot. G. de Germain / Unsplash
Celsjusz, pogromca bocianów
Prześwietlony kadr przedpołudnia,
owady jak oszalałe spadające z przepalonego
nieba, złapane w locie, w mgnienie, w pół drogi. Tak powstają
filmy retro, rzekłbyś: zaczyna się od zużycia kliszy.
Ale, tak po prawdzie, jest tu za dużo
chrzęstu chityny i chrabąszczenia, jak na niemą produkcję.
Cisza. Susza. Akcja.
Na słupach zawieszonych w działaniu linii telegraficznych
gniazduje bocian. Celujesz w niego palcem,
a między twoją opuszką a jego opustoszałą piersią
stopnie Celsjusza, po których nie da się wspiąć –
nawet wtedy, kiedy stapiają wszystko w jedno i mógłbyś być wreszcie ptakiem:
mieć dzieci, polecieć do Afryki, przynieść komuś szczęście.
Cięcie.
♦
Obdukcja
Karminowy brzeżek wokół różanej
tęczówki sińców. Dzień wstaje, ale
ledwo. Gazy mgły opatrują
otwarte rano. Patrzysz? Patrzę, ale
to wszystko goi się w okamgnieniu.
Ciało z różowego przechodzi w niebieskie, i tak jest dobrze.
Masz niebieskie oczy od patrzenia w niebo.
Twoje oczy są piwne. Czemu się przyglądałeś?
Niczemu. Topiłem smutki i wzrok w tym, co akurat było
pode mną. Zbiera się na deszcz.
♦
Piaskun
Jak brzmiał ten slogan o powstaniu i prochu?
Wszystko marność – niby
wiemy. Ale przekonując się o tym na własnej skórze, wybuchamy
płaczem, zagaszając lont. W pewnym sensie
jesteśmy nieśmiertelni – jeśli tylko
okroimy sens.
Bądź trwoga – żegna się z miłością bohater
historycznej powieści. Bądź trwoga twoja – mówią ludzie
pochowani po kościołach, żegnając
jaskrawość witraży zgubioną w wybuchu nocy.
Jesteśmy bardziej w kawałkach niż w proszku,
czas jeszcze musi nas oprawić. Na razie
ćwiczy przed lustrem. Cięcie, rozdrabnianie szkła, wdech.
Więc ten piasek osypujący się z ciała, który najpierw widać
na powierzchni blatu; więc ten piasek – obok musu,
potpourri i trocin – jest tylko opowiedzianą do końca historią?
Czy tak, pani Dworniczkowa?