Wywiad

A może fajerwerki kryją się gdzie indziej?

jola_foto

fot. M. Kaczyński / Centrum Kultury Zamek w Poznaniu

Dominika Gracz: w rozmowie prof. Przemysława Czaplińskiego i prof. Piotra Śliwińskiego „Dlaczego krytycy” padają takie słowa odnośnie do debiutów i debiutantów: „Na dzisiejszym rynku trzeba być kimś, aby być poetą, to znaczy trzeba się jakoś zdefiniować: klasyk, barbarzyńca, poeta metafizyczny, skandalista – to gwarantuje jakieś minimum czytelniczego dorobku (…)”. Cytat pochodzi z tekstu z 1997 roku. Co debiutant roku 2015 może na nie odpowiedzieć? Czy czujesz potrzebę bycia zaklasyfikowaną, czy to jest dziś możliwe?

Jolanta Nawrot: Ten cytat, który przytoczyłaś, można różnie rozumieć. Na przykład jako sugestię, że poeta powinien wpływać na swoją recepcję, wręcz ją podpowiadać – pisząc tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, jakim nurtem płynie, albo przy wypowiadaniu się na temat własnych tekstów jasno określić swój światopogląd, używać pojęć, które odbiorca łatwo rozszyfruje. Jest to możliwe, ale może być podejrzane, pachnie populizmem. No i należałoby odpowiedzieć sobie na pytanie, po co poeta ma ułatwiać odbiór – żeby poczuć się bezpiecznie, przytulnie, żeby mówiło się o tym, że jest dojrzały, świadomy, spójny w swoim „projekcie” poetyckim, że wie, co robi? Można też jednak rozumieć ten cytat jako zachętę do wykonania gestu performatywnego, do dokonania wyboru, do bycia etycznym. Sprowadzałoby się to do tego, że poeta ma myśleć strategicznie, przyjąć określoną pozycję, czyli innymi słowy być zgodnym ze samym sobą, podążać w konkretnym kierunku. Są poeci, który w ten sposób sami siebie zakwalifikowali i wiemy, czego po nich się spodziewać. Mam tu na myśli chociażby Szczepana Kopyta, Konrada Górę czy Roberta „Rybę” Rybickiego. Nie wszyscy są jednak do tego zdolni i nie wszystkim to jest potrzebne. A te kategorie, które przywołałaś, wcale nie są takie jasne – co to znaczy na przykład być dzisiaj „skandalistą” i czy to jest możliwe? Jeśli tak – w jaki sposób i wobec czego? Poza tym, człowiek, którym poeta również jest, w czasie całego swojego życia rozwija się, zmienia, a więc wymyka się jednej, stałej definicji. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ktoś, kto na początku jest „skandalistą”, później na przykład stał się nostalgiczny. Obserwujemy i badamy zmiany w twórczości poetów, powstają o tym książki. Czy Miłosz i Barańczak pisali cały czas w ten sam sposób? Czy Podsiadło się nie zmienia? Nie czuję jakieś wielkiej potrzeby bycia zaklasyfikowaną, ale myślę, że warto korzystać ze strukturalistycznego sposobu myślenia właśnie po to, by móc się od niego później oderwać. W przeciwnym razie wiele rzeczy można przegapić, można stracić zdolność kreatywnego czytania, wychwytywania tego, co jest dla nas w poezji ważne. Czytelnik poezji, czytając, załatwia przecież swoje osobiste sprawy – intelektualne, emocjonalne czy głęboko psychologiczne. Krytyk literacki, czyli trochę bardziej kompetentny czytelnik, będzie poruszał się wokół tego, co już wie, będzie zestawiał poetów między sobą, próbował określić wspólne tendencje, powtarzające się zjawiska. I bardzo dobrze, w jakiś sposób trzeba poezję opisywać, próbować sobie i innym ją przybliżać, ale nie jestem za prostymi klasyfikacjami – raczej za dialogiem, dyskursem, odczytywaniem tekstów poetyckich wciąż na nowo, w różny sposób.

Jakie szanse i zagrożenia niesie ze sobą taka klasyfikacja?

Klasyfikacje, o których się dowiadujemy na własny temat, mogą być pouczające i zaskakujące, ale warto zachować wobec nich dystans. Ostatnio dowiedziałam się, czytając „2miesięcznik. Pismo ludzi przełomowych”, że „Jolanta Nawrot buduje wiersze na bazie snów, baśni i logiki mitów, ale bez pretensji do dykcji wysokiej; raczej w sposób, który krytycy czasem zbyt łatwo i zbyt chętnie wiążą z Romanem Honetem, a który realizuje w ostatnich latach grono młodych poetek”. Są to słowa Pawła Kaczmarskiego. Określenie „posthonetyzm” stało się modne ostatnio. Mogę się z tym zgadzać lub nie, mogę uznać, że chyba sama o sobie czegoś nie wiem. Ścieranie się różnych klasyfikacji może być ożywcze. Ścieranie się – nie przytakiwanie sobie, bezrefleksyjne zgadzanie się na czyjąś wykładnię. W tym widziałabym szansę jakichkolwiek klasyfikacji. Ile iskier leciało, kiedy część krytyków i samych poetów nie zgadzała się z podziałem zarysowanym przez Karola Maliszewskiego w Naszych klasycystach, naszych barbarzyńcach! Jakiego języka używano! Kiedy sobie przypominamy tę dyskusję wokół brulionowców i tak zwanych poetów osobnych, to możemy odnieść wrażenie, że dyskutowano wówczas o czymś naprawdę ważnym, że poezja ma moc poruszania umysłów i pięści. Jeśli o klasyfikacjach dyskutujemy, to faktycznie ma. Dzisiaj wiele emocji budzi nadal kwestia poezji zaangażowanej i niezaangażowanej, wciąż ten podział lub jego niemożność jest wznawiany w różnorakich kontekstach. Posługiwanie się różnymi klasyfikacjami przyczynia się do tego, że uczymy się od siebie wielu sposobów patrzenia na tę samą twórczość. Z drugiej strony, opieranie się na nich prowadzić może do ograniczonego sposobu lektury, do niewykraczania poza to, co zostało już ustalone, a co niekoniecznie musi być prawdą i sprawdzać się w każdym czasie. Wtedy uprawianie humanistyki traci sens, interpretacja zostaje zastąpiona odtwarzaniem i w sumie zamiast czytać teksty, czytamy tylko o tekstach. Poza tym, jeśli swoje sądy wypowiada autorytet, któremu absolutnie ufamy, można się w jego klasyfikacji razem z nim zamknąć. Kazimierz Wyka stwierdził, że twórczość Brunona Schulza nie ma przyszłości, że w zasadzie jest antyliteracka i pseudokulturalna. No i chyba się z nim (nie) zgadzamy, prawda?

Na to pytanie każdy odpowie sobie we własnym sumieniu. Ale skoro jesteśmy wciąż przy kwestii debiutu – krytycy często mówią o problemie drugiej książki. Auto ma „trzymać poziom”, ale przede wszystkim ponownie zmierzyć się z problemem definicji siebie, jako twórcy. Myślałaś już o tym, wychylasz się powoli poza swój debiut?

Oczywiście myślę o nowych wierszach albo one o mnie. Nie ma chyba po co jakoś specjalnie się rozczulać nad jedną książką. Wychylam się więc, ale spokojnie – kiedy za burtą zobaczę ląd, po którym będę mogła stąpać z zadowoleniem, to druga książka powstanie i pomyślę wtedy, co z tym fantem zrobić. Na razie zbieram pomysły, mam wizję, którą chciałabym zrealizować, rzeczy, które chciałabym jeszcze poruszyć i ciągle język między zębami. Trudno mi powiedzieć, czy w swoim debiucie „trzymałam poziom”, więc mogę patrzeć optymistycznie, istnieje przecież możliwość, że nie mam czego się obawiać – może nie ma poziomu, z którego mogłabym spaść, i będzie tylko lepiej [śmiech]. Ale faktycznie stykam się z tym, o czym mówisz, kiedy czytam czy słucham wypowiedzi krytyków o poetach. To chyba naturalne, że się zestawia debiut z kolejną książką i patrzy, czy autor zrealizował pokładane w nim nadzieje na „zbawienie” poezji… Próbuję też pisać własne recenzje, na przykład do naszego „Pro Arte”. Czasami mam wrażenie, że niektórzy może za bardzo oczekują na fajerwerki. Stąd narzekania, że Szymon Słomczyński i Katarzyna Fetlińska w swoich drugich książkach wydanych w tamtym roku przez Biuro Literackie piszą tak samo lub tylko trochę inaczej, że Magdalena Bielska nie zmienia się wcale. Pojawiają się komentarze w stylu: dobrze że „trzyma poziom”, ale w sumie to nudne. A może ktoś, kto przyjmuje taką postawę, sam jest nudny? A może fajerwerki kryją się gdzie indziej i trzeba tylko umieć do nich dotrzeć? Jeśli chodzi o ponowną definicję siebie jako twórcy… Mamy oczywiście poetów, których drugie książki są rewelacyjne, jeśli o to chodzi, na przykład Studium przypadku Jakobe Mansztajna… Kiedy jednak próbuję odpowiedzieć na Twoje pytanie, coś mi nie pasuje… Czy my nie potrafimy się już tak po prostu cieszyć z własnego pisania i z czytania innych? Cieszmy się.

Ja się cieszę bardzo, z Twojego pisania również, a może nawet bardziej z tego, że zostałaś wydana. Jak myślisz, czy gdyby nie wygrana w konkursie poetyckim imienia Klemensa Janickiego, udałoby Ci się tak szybko zadebiutować? Czy młodzi poeci mogą zaistnieć na rynku poza konkursami poetyckimi i literackimi?

W moim przypadku nie, na pewno nie. I cieszę się bardzo, że stało się to w tym czasie, kiedy się stało, nie wcześniej i nie później, że tu, w Poznaniu, w wydawnictwie, które ma normalne podejście to autorów i przebieg pracy nad wydaniem książki wygląda przyzwoicie. Miałam chyba po prostu szczęście, choć nie potrafię się jeszcze do tego odpowiednio zdystansować i za jakiś czas mogę o tym myśleć inaczej. Młodzi poeci nie mają jednak łatwo, także już po debiucie. Wcale nie jest nas tak niewielu jak mogłoby się wydawać. Można oczywiście zaistnieć poza konkursami literackimi. Urszula Honek wysłała propozycję tomiku i zadebiutowała w WBPiCAK. Wygranie konkursu poetyckiego na tomik czy na kilka wierszy nie gwarantuje automatycznie ani dalszych sukcesów ani tego, że będziemy czytani poza wąskim gronem zainteresowanych. Są konkursy na tomiki debiutanckie i niedebiutanckie, które zapewniają laureatowi wydanie książki, ale nie zapewniają żadnej jej dystrybucji lub niewielką. W praktyce wygląda to tak, że trzeba bezpośrednio skontaktować się z autorem, żeby móc ową książkę nabyć. Tak jest na przykład w Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką – Świdnica, choć jury jest zacne, a laureaci konkursu ciekawi. Nie do końca więc mamy tu do czynienia z tak zwaną promocją poezji i rozszerzaniem grona jej odbiorców. Przeczytałam tomik, który ostatnio w tym konkursie został nagrodzony, czyli Wiersze na żółtym papierze Kacpra Płusy, ale tylko dlatego, że znam Kacpra i on mi go wysłał. Nie tak jednak to się powinno odbywać. Swoją drogą, Kacper został zauważony w ponad stu konkursach poetyckich, a jest w moim wieku! To imponujące, ale wiem, że zbyt częste branie udziału w konkursach poetyckich niekoniecznie jest dobrze widziane. Taką osobę nazywa się „konkursowiczem”. Mistrzem, jeśli o to chodzi, jest Piotr Macierzyński vel Maciej Rzymski, który branie udziału w różnych konkursach uczynił chyba swoim sposobem na życie i zdaje się, że na tym zarabia.

Szkoda, że to raczej zarabianie na konkursach, a nie na poezji. Jak stwierdził Jaś Kapela, jest ona „mało komercyjną gałęzią sztuki”. Czy dopuszczasz do siebie myśl, że mogłabyś żyć z pisania? A może masz inne konkretne plany na przyszłość?

Są tacy szczęśliwcy, którym się to udaje jak Jacek Dehnel, ale oni nie żyją ściśle z samego pisania, ale także z tego, co dzieje się wokół niego – ze spotkań literackich, z bycia jurorem w konkursach literackich, z płatnych publikacji w czasopismach i tak dalej. Wynika to z pozycji, jaką zajmują w środowisku literackim i którą sobie z różnych powodów wypracowali. Przychodzi mi też na myśl Tadeusz Dąbrowski korzystający z różnych stypendiów zagranicznych. Taka komfortowa sytuacja nie jest jednak powszechna i wcale nie wiem, czy dobre jest niewychodzenie w życiu poza pracę pisarską. Myślę, że nie i nie wierzę w to, że mogłabym żyć z samego pisania, tym bardziej z pisania poezji. Rzadko spotyka się bestsellery, które byłyby tomikami poezji, a liczenie na nagrody z konkursów literackich jest złudne – można jakąś nagrodę dostać, można nie dostać. Poza tym, nie o wyścig o laury powinno chodzić, bywa on szkodliwy dla twórczości. Niedawno toczyła się dyskusja dotycząca tego, ile zarabiają pisarze, związana z wypowiedzią Kai Malanowskiej – sytuacja prozaików często wygląda źle, poetów jest jeszcze gorsza. Lepiej mieć inne stałe i pewne źródło dochodu. Byłabym jednak szczęśliwa, gdybym miała pracę związaną w jakiś sposób z literaturą, żeby nie zrywać z nią kontaktu, a przynajmniej taką, która nie zabija kreatywności i pozwala na pielęgnowanie po pracy własnych zainteresowań.

Przejdźmy od pisania do czytania – poezja i młodzi ludzie. Nie liczmy studentów polonistyki. Kto dziś sięga po poezję i czy czytamy coś poza klasyką?

Ja jednak bym studentów filologii polskiej liczyła. Spokojnie można skończyć nasz kierunek, mając o poezji, zwłaszcza tej najmłodszej, wiedzę szczątkową. Część wykładowców jest prozocentryczna i jeśli ktoś sam się poezją współczesną nie interesuje, nie zahaczy o specjalność artystycznoliteracką lub krytycznoliteracką czy o tych prowadzących, którzy omawiają poezję najnowszą na zajęciach, a do tego nie uczestniczy w wydarzeniach literackich, które dzieją się na wydziale i poza nim, o poezji może wiedzieć niewiele. Nie wszyscy poloniści muszą oczywiście się nią interesować i się nie interesują. Trudno jednak pogodzić się z tym, że można uchodzić za oczytanego, znając jedynie najnowszą prozę. Istnieje przyzwolenie na nieznanie najnowszej poezji, przy czym kiedy mówię „najnowsza poezja” czy „młoda poezja”, mam na myśli poetów przed czterdziestką. Krynicki, Świetlicki, Sosnowski, Sommer czy Tkaczyszyn-Dycki – z całą miłością do nich – to nie są już młodzi poeci. Zresztą, znajomość ich twórczości wśród studentów polonistyki w wielu przypadkach także wygląda średnio. Odeszłam jednak trochę od Twojego pytania. Kto dziś sięga po poezję i czy czytamy coś poza klasyką? Trudno mi wyciągać takie generalne wnioski, trzeba by przeprowadzić jakieś badania na ten temat… Tak zwaną klasykę także warto czytać, okazuje się, że wciąż nie wszystko o niej wiemy. Wydaje mi się, że po poezję sięgają dziś ci, którzy z jakichś powodów się nią sami interesują i nie ma tu znaczenia studiowany czy skończony kierunek studiów.

A co dla Ciebie jest właśnie taką klasyką poezji? Gdzie upatrujesz swoich mistrzów, szukasz inspiracji?

Ach, mam wątpliwości co do zasadności stosowania sformułowania „klasyka poezji” i w ogóle samego słowo „klasyka”. Brzmi trochę ograniczająco. Staram się czytać wielu poetów współczesnych w miarę możliwości i uzupełniać białe plamy, jeśli chodzi o dokładną znajomość tak zwanych klasyków, jeśli musimy ich tak nazywać. Nie potrafię wskazać jednego czy kliku mistrzów. W moim debiucie Płonące główki, stygnące stópki pojawia się wyraźne odniesienie do Herberta, ale nie dlatego, że jest on moim mistrzem i chce pisać tak jak on, choć oczywiście bardzo go cenię, tylko dlatego, żeby zastanowić się jeszcze raz nad sensem stosowania w poezji alter ego. Mój Yeti (Inny) to jakby syn Pana i Pani Cogito, ważny tu jest kontekst rodzinny. Z cogito męskiego i żeńskiego, którego u Herberta nie ma, rodzi się inność i zaczyna żyć własnym, niezależnym życiem.

Takich żyć było wcześniej pewnie trochę więcej. Twój pierwszy wiersz powstał…?

W podstawówce, w czwartej klasie, zdaje się. Była to jakaś rymowanka z wybitnie częstochowskimi rymami i pamiętam, że było coś w niej o Mickiewiczu znanym mi wówczas z pojedynczych utworów. Jakieś naiwne pisanie w stylu „Mickiewicz wielkim poetą był”, ale byłam przez jakiś czas z tego bardzo dumna [śmiech].

Na rozmowie o pracę często zadaje się pytanie „Gdzie widzi Pani siebie za dziesięć lat?”. Gdzie Ty widzisz swoją twórczość za dziesięć, piętnaście lat?

Nie sięgam myślą aż tak daleko, ale chciałabym nie przestać w tym czasie pisać i uzyskać pewność, że podążam właściwą drogą.

Czy Poznań to dobre miejsce dla młodych twórców? Jak wypada na tle innych polskich miast?

W Poznaniu można ubiegać się o nagrody czy stypendia artystyczne, o różnego rodzaju granty, ale nie jest to łatwe; spotykać ciekawe osoby i nabywać nowe umiejętności podczas wydarzeń, które są organizowane. Dużo rzeczy jest jednak ściśle powiązanych ze szkołami czy uniwersytetami. Wątpię ponadto, aby obecnie młodzi twórcy zamykali się w jednym mieście – dzisiaj są oni raczej mobilni, mają kontakty z osobami z innych miejscowości i mogą uczestniczyć nie tylko w poznańskich wydarzeniach, na które przecież często są zapraszane osoby spoza Poznania. Myślę więc, że wykraczają poza jedno miasto.

Gdybyś miała opisać życie literackie Poznania jednym słowem, byłoby to…? Dlaczego?

Byłaby to różnorodność, ale także w znaczeniu rozproszenia. Mamy wydarzenia organizowane przez Centrum Kultury „Zamek” – Poznań Poetów, Festiwal Fabuły, spotkania w ramach cyklu „Seryjnych Poeci”, spotkania z reportażystami, które w kilku przypadkach przyciągnęły tłumy, od czasu do czasu warsztaty. Wiele też się dzieje na naszym Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej, włączając też w to ciekawe konferencje naukowe. Mamy spotkania z pisarzami organizowane przez księgarnie i biblioteki, wystawy takie jak „Książka i co dalej… 25 lat” w Bibliotece Raczyńskich. Toczą się dyskusje okołoliterackie w teatrach i w Pałacu Działyńskich na Czwartkach Literackich. Coraz prężniej działa Fundacja Kultury Akademickiej, która w ramach cyklu literuFKA zaprosiła takie postaci jak Marcin Orliński, Rafał Różewicz, Janusz Rudnicki czy Tomasz Bąk. Na tych spotkaniach przeprowadzane są także slamy poetyckie. Funkcjonuje cykl Poezja NaStanie w Składzie Kulturalnym, w którym organizacyjnie uczestniczy Joanna Żabnicka. Swoje działania prowadzi Grupa Literyczna „Na Krechę”, którą opiekuje się Łucja Dudzińska. Spotkania literackie organizuje także Wydawnictwo Miejskie Posnania razem z Centrum Informacji Miejskiej i Empik. Warto też wspomnieć o mało chyba znanych inicjatywach Klubu Literackiego „Dąbrówka” i Kawiarni Artystycznej „PoemaCafe”. Poznański oddział Związku Literatów Polskich organizuje Międzynarodowy Listopad Poetycki i spotkania z cyklu Ławeczka Literacka w Ogrodzie Botanicznym. Fani fantastyki spotykają się na Pyrkonie, a kryminałów na Poznańskim Festiwalu Kryminału „Granda”. I pewnie nie wymieniłam wszystkiego, nie we wszystkim też mogę uczestniczyć. Brak jednak wspólnej i spójnej strategii komunikacyjnej w promowaniu literatury. Przydałaby się chociażby strona internetowa, która zbierałaby działalność literacką tych wszystkich instytucji tak, aby potencjalny odbiorca wiedział co, gdzie i kiedy się odbywa. Co prawda, są różne gazety czy portale zbierające wydarzenia kulturalne, ale często informacje się rozpraszają w różnych mediach.

Przyłączam się do prośby o taką stronę. A czy Poznań umknął przed hermetycznością? Dla kogo organizuje się spotkania z pisarzami, czytanie poezji, dyskusje o literaturze? Dla profesorów, studentów i samych twórców, czy dla szeroko pojętego „każdego”?

Z założenia dla „każdego”. Widać jednak, że są pewne podziały wiekowe, choć może nie zawsze zamierzone. I tak na Czwartkach Literackich rzadko spotkamy ludzi młodych, a na spotkaniach organizowanych przez Fundację Kultury Akademickiej są w większości osoby około dwudziestego czy trzydziestego roku życia, co wynika też z klubowej, luźniejszej atmosfery. Wydaje mi się, że Poznań nie chce być hermetyczny, ale siłą rzeczy obracamy się w tym samym towarzystwie, które rozszerza się o innych w czasie większych festiwali czy wydarzeń. Są też środowiska, które interesują się głównie same sobą. Zdarzają się jednak oczywiście postaci i tematy, które przyciągają osoby niezwiązane na co dzień z literaturą. Byłam na spotkaniu z księdzem Janem Kaczkowskim w „Zamku”, na które przyszło tyle osób, że połowa z nich nie zmieściła się na sali. Na spotkaniu z Adamem Wajrakiem wokół „Wilków” nie byłoby gdzie szpilki włożyć i zainteresowało ono wiele dzieci. Przy czym są to osoby kojarzone nie tylko z książkami i działalnością pisarską.

 

Na Tokarczuk było to samo, ale z drugiej strony to spore nazwiska… z tego co mówisz, to wiele się dzieje, ale jakiej inicjatywy związanej z życiem literackim brakuje Ci w Poznaniu? Jeśli w ogóle jakiejś Ci brakuje. 

Jakiegoś wydarzenia prezentującego twórców związanych z Poznaniem oraz efekty działań wszystkich poznańskich instytucji kulturalnych, ich historię i stan obecny. Mógłby to być ciekawy przegląd. W trakcie takiego wydarzenia, na przykład festiwalu, można by wspólnie podyskutować o tym, jak w Poznaniu prowadzić działalność kulturalną z naciskiem na literaturę.

A które wydarzenie według Ciebie powinno być punktem obowiązkowym każdego poznaniaka (i nie tylko!) nie będącego kulturalnym ignorantem?

Moją pierwszą myślą był Poznań Poetów, ale to chyba za bardzo subiektywny wybór. Może najlepiej dobierać wydarzenia kulturalne czy ściśle literackie do własnych zainteresowań. Nie ma sensu namawiać kogoś do czegoś, czego w ogóle nie czuje, grożąc mu, że w przeciwnym razie będzie „kulturalnym ignorantem”. Filmoznawca, muzyk, teatrolog czy plastyk mógłby wskazać inne wydarzenie, które według niego jest kluczowym elementem życia kulturalnego Poznania.

Twoje największe marzenie?

Literackie czy w ogóle życiowe? Mam wiele marzeń, trudno zamknąć się w jednym. Jeśli chodzi o najbliższy czas, to marzę o tym, by napisać w końcu swoją pierwszą książkę prozatorską, którą będzie praca magisterska. W późniejszym czasie – mieć ciekawą, satysfakcjonującą pracę, najbliższych ludzi wokół siebie, zawsze czyste sumienie. A reszta jest milczeniem.

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page
Dział: Wywiad

Dominika Gracz

Ur. 1993. Studentka filologii polskiej (specjalności kultura mediów cyfrowych i przekładowa). Nie potrafi żyć bez komiksów, internetu i swoich słuchawek. Marzy jej się domowa biblioteczka z prawdziwego zdarzenia i podróż na Daleki Wschód.