fot. M. Kaczyński / CK Zamek
Stara, rosyjska, katorżnicza zasada brzmi: nie płacz, nie bój się, nie proś. Czy Szczerek nie płacze, nie boi się, nie prosi podczas zmagania się z rzeczywistością?
Czasem się boję, tylko prosić nie ma kogo. Żal mi bardzo, że ten kraj, który co ledwo się wydźwignął z cywilizacyjnej zapaści znowu wpada w dziurę cywilizacyjną, barbarzyńską. Bardzo możliwe jednak, że to było nieuniknione, bo „uzachadnianie” też odbywało się w sposób barbarzyński dość. Jutro jadę do Lichenia, żeby zobaczyć stolicę tej Polski, takiego myślenia. Już tam byłem, ale muszę to zobaczyć jeszcze raz. Jak spotykam się z myślą, z podejściem do pewnych standardów, tego czegoś, co wylazło z naszej podświadomości i zwyciężyło w wyborach jesienią, to trochę mi się robi szkoda wszystkiego, czego się dochrapaliśmy. Ale nie ma kogo prosić, bo to raczej oni są po stronie Boga, a nie ja.
Trzeba trzymać się w pionie, jeśli jedzie się do miejsc, które są trochę jak te trudniejsze piosenki, w przeciwieństwie do piosenek, które są proste, łatwe i przyjemne. Są też miejsca, które trzeba dopiero polubić i stanowi to pewien wysiłek, w których ogarnia jednak trochę lęk. Człowiek jest wówczas wrzucony w nową sytuację i musi się w niej odnaleźć. Czasem jest to rzeczywistość bardzo kanciasta. Nie wolno wymiękać i pękać, trzeba się przedrzeć dalej, żeby mieć co zrobić, mieć o czym napisać, sprawdzić się wobec rzeczywistości.
Ziemowit Szczerek i jego bohater, uporczywie szukają Wschodu, z pozoru egzotycznych zakątków Europy. Czy nawet rozrywkowe poszukanie Wschodu spowodowane jest przesytem „pięknego i harmonijnego” Zachodu?
Ależ skąd. Przesytu Zachodem to ja akurat w Polsce nie odczuwam. Choć nie kryję tego, że w Polsce Zachodu szukam. Mieszkam w Krakowie, do którego uciekłem, bo to była ucieczka do Europy Środkowej, i lubię przyjeżdżać do Wielkopolski, która jest do pewnego stopnia peryferium cywilizacji niemieckiej, coś jak polskie Czechy. Albo była, sam już nie wiem. To jest jednak perwersja. Urodziłem się w Kongresówce, która jest rzeczywistością oskrobaną do kości, bardzo zwulgaryzowaną, w czym jest bardzo podobna do tej rzeczywistości kojarzącej się stereotypowo ze Wschodem, z brakiem miękkiego budowania, które ma w sobie Zachód. Zachód wydaje się mięciutki i przyjemny, i choć – jak cały świat – kieruje się dość brutalnymi zasadami, jednak są one opatrzone miękką otuliną. Twardych kantów, dzięki niej, doświadcza się stosunkowo rzadko. Na Wschodzie kanciastość rzeczywistości, pewne mechanizmy wyzierają bardzo mocno i gwałtownie. I tutaj jestem rozerwany. Z jednej strony uciekłem z Kongresówki do Galicji, która zawsze była bardziej otulona niż Kongresówka, a z drugiej strony stanowiła najbardziej odrapaną część dawnej Habsburgii. Niedawno wróciłem z Węgier. Kiedy wyjeżdżałem z Węgier do Serbii i Rumunii, czułem ulgę, mimo że tamta rzeczywistość o wiele bardziej skrzeczy, tylko wszędzie inaczej. W Serbii na taki bałkański sposób, w Rumunii na bałkańsko-radziecki. I o wiele przyjemniej mi było w tej Serbii i Rumunii niż na Węgrzech mimo, że przejście do tej trudniejszej rzeczywistości było jak moment, w którym wchodzi narkotyk – kiedy człowiek na początku nie wie, co się dzieje i z nosa krew leci, a później czuje się euforię. Zachód w postaci bardziej skondensowanej jednak mi nie służy, mimo, że do niego zmierzam. Wolę odrapaną, nieopakowaną rzeczywistość Wschodu – ale też nie w tej skrajnej, nieprzyjaznej formie. Wolę Wschód uzupełniony czymś miękkim, przyjaznym – południowością na przykład. Ale co jednak znaczy powiedzieć wolę? Wiadomo, w którą stronę wolałbym iść – jednak na Zachód niż na Wschód, bo aż takim wielkim perwerem nie jestem. Fajnie jest, oczywiście, sobie pojechać raz na jakiś czas na Zachód. Dotknąć dna i powierzchni jednocześnie, bo Zachód to zarazem jedno i drugie. Za jakiś czas wybieram się na jakiś czas do Berlina. Zachodni Berlin nawet z tym swoim pseudo-punkowym rozpieprzeniem Kreuzbergu jest odrapany w bezpieczny sposób. Ale bardziej mnie kręci ten prawdziwy punk, którym jest Europa Wschodnia. Kręcą mnie kraje pogranicza, które znajdują się między barbarzyństwem a cywilizacją. Polska do nich należy.
Gdyby można było zadać pytanie Miłoszowi i Kunderze, w jakim miejscu najwyraźniej objawia się wyjątkowy charakter Środkowej Europy, pierwszy z nich wskazałby Wilno, drugi zapewne Pragę. Prochaśko i Andruchowycz najprawdopodobniej odpowiedzieliby zgodnie, że Iwano-Frankiwsk/Stanisławów. A gdyby to samo pytanie zadać Ziemowitowi Szczerkowi? Gdzie znajduje się jego geograficzne serce-miasto?
Miłosz i Venclova powiedzą, że wybierają Wilno dlatego, że oni są z Wilna. Nie jest to ich obiektywny wybór. To było dziwne pokolenie. Z jednej strony byli bardzo otwarci i przenikliwi, ale z drugiej strony, nie mogli się oderwać od nowoczesnego przywiązania do własnej narracji. Zawsze tak mówili, że swoje jest najlepsze albo wyjątkowe przynajmniej. Andruchowycz z przekory pewnie by powiedział, że Iwano-Frankiwsk, a Prochaśko w swoje terytorium wrósł z kopytami. Lubię Prochaśkę. Nie wiem, czy widzieliście jego stopy? Bo on, mam wrażenie, zawsze w sandałach chodzi. Po prostu wyglądają jak korzenie.
Trzeba zacząć od tego, czym jest Europa Środkowa – miejscem, gdzie niemieckie się stykało ze słowiańskim czy, jak to ujął twórca Graustarku, krainą brudnych Hunów i Słowian? Czy to będzie dawna granica austriacko-rosyjska czy rosyjsko-pruska? Czy może Transylwania? Czy Europą Środkową będzie miejsce, w którym nakładają się te trzy mocne, wyraźne narracje, odbijające się w krajobrazie kulturowym? Właśnie..! Może Europa Środkowa to miejsce okolone rzeziami, a w środku jest ta kraina spokoju? A może środków Europy jest wiele? Wszystko jest kwestią perspektywy. Zresztą, mam wrażenie, że Europa Środkowa to są peryferia Zachodu, po prostu, jest więc wszystkim poza Wiedniem. Jest tą prowincją pomiędzy zwesternizowanymi miastami: Pragą, Budapesztem. Kraków już nie jest taki zwesternizowany. I może dlatego tak dobrze się w nim czuję. Nienawidzę serdecznie Budapesztu. W Pradze lubię zapyziałe nieco, choć coraz bardziej się hipsterzące, dzielnice okalające.
Taras Prochaśko w Gazetach tego nie napiszą, wysnuwa refleksję, iż w innych krajach można się czuć dobrze, lecz ciut nudno. Czy Ziemowit Szczerek kiedykolwiek się nudzi, a jeśli tak, to gdzie najbardziej?
Staram się nie nudzić. Zawsze odbieram jakieś wrażenia. Ale czasem jest to rozpaczliwe szukanie, bo jak się jest w gruncie rzeczy ateistą, niestety, człowiek zaczyna poszukiwać wewnętrznego Windoma Earla z Twin Peaks. Był to człowiek, który według agenta Coopera nie zniżał się do logicznego myślenia. Żeby nie wpaść w otchłań nudy i powtarzalności, trzeba kombinować. A kombinowanie zabiera jednak sporo czasu.
Nuda w podróży może być zwalczana literaturą. Kerouaca nie dało się czytać, będąc na Ukrainie…
Nie dlatego, że akurat na Ukrainie nie da się czytać Kerouaca. Tylko, dlatego, że ja po prostu w ogóle nie potrafię czytać Kerouaca (śmiech!). Dajcie spokój. Absolutnie pojmuję skalę pieprznięcia, którym była jego twórczość w czasach, w których tworzył. Wszyscy w marynarkach i kapeluszach, w spodniach podciągniętych pod samą klatę, a nagle wyskakuje taki Kerouac! Kiedyś wsadzę postać typu Kerouaca w polskie międzywojnie, zobaczycie. Nawet II wojna światowa nie wywróciła tego wszystkiego, tego zuniformizowanego do pewnego stopnia świata do góry nogami, ale Kerouac tak.
Bohater Kerouaca podróżuje z powieścią W poszukiwaniu straconego czasu Prousta. Z jakimi książkami podróżujesz Ty? Czy też poszukujesz straconego czasu?
Może trochę. Jest w moich podróżach coś takiego, co jest powrotem do wrażeń, które już zniknęły, są teoretycznie niedostępne, są to tylko jakieś przebłyski, wrażenie dzieciństwa. Ale podróż jest celem samym w sobie. W momencie kiedy podróżujesz, nie myślisz o czymś innym. Kiedy byłem w Calais, w dżungli imigrantów, czy na szlaku bałkańskim, zauważyłem, że niespecjalnie wielu ludzi spieszyło, żeby gdzieś dojść. Chcieli przejść, jasne, pokonać kolejną granicę, w tym byli zdesperowani, ale wydawało mi się, że cel był mniej istotny niż droga – choć tu się mogę, oczywiście, mylić. Może projektuję własne przeżycia i własne lęki na nich. Ale moment, w którym trzeba rozpoczynać nowe życie jest o wiele bardziej trudny niż sama droga. Ja tak mam. W pewnym momencie zorientowałem się, że z tej drogi i podróżowania uczyniłem cel na całe życie. Jest to dla mnie jakieś obejście systemu, daje mi ulgę. Nie muszę myśleć o drzewie, synu.
A jeśli chodzi o książki, które zabieram – są różne. Mam ADHD i to łączy się z absolutnym brakiem umiejętności podejmowania decyzji. Czytam piętnaście książek na raz, oglądam pięć filmów, piszę cztery artykuły. Często nie jestem w stanie się na niczym skupić, bo „a może powinienem robić w tym momencie coś ważniejszego”. Dobrze, że jak podróżuję, to przynajmniej w jedno miejsce, bo na szczęście nie da się być w wielu, bilokacja jest niemożliwa. Dźwigam książek w cholerę. Próbowałem z e-bookiem, ale zawsze mi te e-booki wypadały, tłukły mi się te ekraniki, gubiłem je. Nadal wożę książki. I co to jest? Różnie. Mam paru ulubionych autorów. Lubię czytać Prochaśkę. Preferuję intuicyjnie coś, co ma w sobie taką eseistyczną melancholię, np. świetnie mi się czyta Inne dni Anny, bo to są właściwie obrazy. Tam jest ta Europa Środkowa, która się w jakiś sposób manifestuje. To jest bardzo ciekawe, w jaki sposób poszczególne narody wyobrażają sobie idylle. U Prochaśki jest to stary, zagubiony, poaustriacki dom, który dopiero potem stał się czymś zupełnie innym, te widmowe pociągi… To ma coś ze snu.
Gdzie planujesz kolejne wyprawy?
Piszę książkę o Węgrzech, teraz dzieje się tam dużo ciekawych rzeczy. Chcę też przejechać całe dawne Węgry, od Seklerszczyzny po Fiume i od Nowego Sadu po Tatry, pociągami się pobujać, przez tę esencję Europy Środkowej. Ale wybiorę się też niedługo do krajów bałtyckich, na Ukrainę by wypadało wrócić…
Wybory miejsc, do których planujesz się udać są bardziej przemyślane czy intuicyjne?
Staram się niby myśleć o celu podróży, ale zawsze wygrywa ochota, intuicja. Ostatnio wracałem z Mohacza przez Solnok do Budapesztu. Ale miałem taką cholerną ochotę pojechać do Transylwanii, więc pojechałem do Transylwanii, mimo obowiązku w Budapeszcie. Zazwyczaj nie żałuję. Przyzwyczaiłem się już do tego, że zawsze zbaczam z trasy.
Jak powinno się czytać książki Ziemowita Szczerka? Jako korelację mitu, legendy, anegdoty, reportażu? Mówiłeś o tym, że każdy pisarz wytwarza własny mit. A jaki mit tworzysz Ty?
Tworzenie mitów jest bufonadą mimo wszystko, choć wiem, że każdy to robi. Z drugiej strony, nienawidzę literatury wypranej z emocji, osobowości narratora, będącej postawionym mikrofonem pod szkłem aparatu. Natomiast lubię też, kiedy nie jest to zupełnie prywatna podróż. Lubię czytać o rzeczywistości twardej, ale przefiltrowanej przez pewną perspektywę. To jest chyba najważniejsze. Piszę książki, które chciałbym sam przeczytać.
Rozmowa odbyła się podczas Festiwalu Fabuły organizowanego przez Centrum Kultury Zamek w Poznaniu.
Ziemowit Szczerek – eseista i dziennikarz, współpracuje z „Polityką”, „Nową Europą Wschodnią”, „Tygodnikiem Powszechnym”, ostatnio także „Gazetą Wyborczą”. Autor książek Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Rzeczpospolita Zwycięska, współautor zbioru opowiadań Paczka radomskich. Jego ostatnia książka nosi tytuł Tatuaż z tryzubem (2016). Laureat Paszportu „Polityki” w 2013 roku, rok później nominowany do nagród Nike i Angelus. Finalista Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus za 2015 rok.