Kino

Victoria kontra świat

victoria

Eksperyment w kontekście materii jaką jest film, zmienia swoje znaczenie. Podczas ponad stuletniej historii kinematografia spróbowała już prawie wszystkiego – zarówno ze strony narracyjnej, jak i technicznej. Kiedy pojawia się więc pozycja firmowana plakietką „eksperymentalny”, można mieć wątpliwości co do oferowanej nam zawartości. Całe szczęście Victoria z powodzeniem unika jakiejkolwiek klasyfikacji; zamiast tworzonej na siłę alternatywności oferuje powrót do źródeł, podany w atrakcyjnej i nieoczywistej formie.

Głośna klubowa muzyka. Niewyraźne sylwetki tańczących do rytmu ludzi. Mocne, białe światło, brutalnie uderzające widzów po oczach. Niemiecka Victoria powinna zacząć się od ostrzeżenia dla epileptyków i co bardziej wrażliwych widzów. Ponad dwie godziny, które spędzimy z bohaterami, to wypełniona adrenaliną wycieczka po współczesnym Berlinie. Film Sebastiana Schippera, którego polski widz może znać z aktorskich ról w Biegnij, Lola, biegnij Trzy Toma Tykwera, to w połowie emocjonalne studium postaci, w połowie warsztatowe ćwiczenie z umiejętności utrzymywania napięcia. W końcu, czego dowiadujemy się już z samego plakatu, całość nakręcona została w jednym ujęciu, bez żadnych cięć.

To oczywiście nic nowego w świecie kina – próbował już Hitchcock w latach 40-tych ze Sznurem, dokonał tego Sokurow ze swoją Rosyjską arką, a samym konceptem bawił się zeszłoroczny BirdmanVictoria nie jest żadną rewolucją. Decyzja o rezygnacji z montażu to jeden ze stylistycznych wyborów, który ma podkreślać drzemiące w historii konteksty, a nie techniczna zabawka, mająca udowodnić widzom zdolności twórców. Historia tytułowej bohaterki, nieśmiałej Hiszpanki pracującej w Berlinie, która spotyka w klubie grupkę niemieckich chłopaków i wybiera się z nimi na nocną wycieczkę po mieście, idealnie wpasowuje się w formę nieprzerywanego sztucznymi cięciami seansu. Jedność czasu świata przedstawionego i „naszej” rzeczywistości pozwala na głębsze zaangażowanie w problemy Victorii, a coraz to nowe elementy, prowadzące do nieuchronnej eskalacji konfliktu, budują tym większe napięcie.

Na najbardziej podstawowym poziomie Victoria jest bowiem analizą ogromnych konsekwencji, wynikających z wydawałoby się niewielkich decyzji. Na próżno, przynajmniej w początkowej fazie filmu, szukać tutaj negatywnej postaci. Prawdziwym czarnym charakterem jest los – nieprzewidywalny, ironiczny, a przede wszystkim bezwzględny w swojej sprawiedliwości. Pierwsze chwile, które Victoria spędza z berlińczykami to nie do końca legalne, ale na większą skalę nieszkodliwe rozrywki – typowe nocne zabawy młodych ludzi. Reżyser zgrabnie wprowadza atmosferę pozornej sielanki. Postacie poznają się, odkrywają przed sobą nowe elementy osobowości, a pomiędzy Victorią i Sonne, duchowym dowódcą grupy, zaczyna rodzić się uczucie. Trwa to na tyle długo, że widz rzeczywiście może uwierzyć, że niebezpieczeństwo minęło. Doświadczenia Victorii przypominają przecież te, których każdy kiedyś doświadczył – to ta jedna noc, kiedy zdecydowaliśmy się na coś szalonego, wyszliśmy poza strefę komfortu. Najprawdopodobniej najlepsza noc w życiu.

Decyzja o rezygnacji z montażu to jeden ze stylistycznych wyborów, który ma podkreślać drzemiące w historii konteksty, a nie techniczna zabawka, mająca udowodnić widzom zdolności twórców.

Schipper długo bawi się z widzem, aby tym mocniej zaakcentować moment przejściowy. To kwestia jednej decyzji, wyboru między złym a gorszym. Krótka chwila, która decyduje o przyszłym losie wszystkich zaangażowanych. Tempo momentalnie wzrasta, a nocny Berlin nagle z oazy wolności przemienia się w piekło. Motyw zejścia do podziemi jest tutaj zresztą z powodzeniem wykorzystany i podkreśla coś, co każdy widz wie tak naprawdę od początku seansu – z tej sytuacji nie będzie prostego wyjścia. Kiedy zło w końcu zyskuje twarz, jest to twarz schematyczna, prosta, specjalnie pozbawiona jakiejkolwiek psychologicznej głębi. Symbolizuje jedynie napór zewnętrznego świata, ekstremalną sytuację naszej niewielkiej grupki bohaterów. To oni pozostają w centrum uwagi, a relacje między pozostają niejednoznaczne. Każda z głównych postaci przechodzi przynajmniej jedną ekstremalną zmianę postawy i każda, pomimo grzechów i błędnych decyzji, może budzić naszą sympatię.

Następujący w połowie moment przełomowy niesie ze sobą także zmiany w samej formule filmu. Okazuje się, że reżyser z pełną świadomością kieruje się w stronę gatunkowości. Wyjęci z życia codziennego bohaterowie nagle muszą zmierzyć się z sytuacją bliższą kinu akcji niż rzeczywistości. Druga połowa filmu, wyłączając kilka sekwencji, podporządkowana jest schematom, które dobrze znamy z amerykańskich blockbusterów. Wrażenia są dwojakie – z jednej strony mogą razić nieco naiwne i sztuczne decyzje postaci, tak samo jak nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, umożliwiające dalszy rozwój fabuły. Z drugiej, hiperbolizacja świetnie wpasowuje się w tematykę całości i sprawia, że niewielkie z pozoru problemy Victorii nabierają prawdziwie epickiego wymiaru.

Chropowata, dynamiczna forma traciłaby na znaczeniu, gdyby wszystko zostało wypolerowane niczym w typowym filmie kina środka.

O dziwo, dzięki tym decyzjom film Sebastiana Schippera najlepiej sprawdza się jako romans. W tle wielkich decyzji i ekstremalnych wydarzeń między Victorią a Sonne rodzi się uczucie, w które (co rzadko zdarza się w dramatach, a prawie w ogóle w kinie akcji) z łatwością możemy uwierzyć. Od początkowej chemii przez długi proces poznawania się aż do wielkiego finału trudno znaleźć fałszywe nuty. Jest to z jednej strony zasługa świetnych aktorów, z Laią Costą na czele, która swoją charyzmą i niesamowitym wyczuciem prowadzi cały film, z drugiej – odpowiedniej reżyserii i dużej ilości improwizowanego dialogu. Kiedy końcówka uderza w melodramatyczne tony, widz jest przygotowany – spędził z postaciami całą noc, są mu one bliskie.

Victoria to zresztą przykład filmu, w którym wady, zamiast przeszkadzać w odbiorze, stanowią integralną część całości. Schipper w wywiadach podkreśla, że perfekcja nie była jego zamierzeniem, i że jest perfekcją w kinie zmęczony. Trudno się z nim nie zgodzić – chropowata, dynamiczna forma traciłaby na znaczeniu, gdyby wszystko zostało wypolerowane niczym w typowym filmie kina środka. Można więc ponarzekać na, czasami zbyt natarczywą, muzykę niediegetyczną, dosyć poważne dziury fabularne, momentami nieco naiwne dialogi. Wszystko to staje się jednak częścią większego doświadczenia, a intensywność jednego ujęcia przyćmiewa niedoskonałości, nie pozwalając skupiać się na nieudanych detalach.

Techniczna wirtuozeria twórców pozostaje zresztą poza wszelką krytyką. Pomimo wykorzystania jednego ujęcia, co pozornie powinno przekładać się na chaotyczność w odbiorze, Victoria posiada bardzo mocną i wyrazistą strukturę fabularną. Każdy nagły zwrot akcji i każda zmiana w motywacji bohaterów jest starannie wpisana w klasyczny schemat dramaturgiczny. Pomimo wykorzystania kamery z ręki i rozedrganych kadrów, operator bez przerwy wymyśla coraz to nowsze sposoby, aby utrzymywać uwagę widza, a paradokumentalna forma nie przekłada się w żadnym razie na jakość – znajdziemy tu ogromną ilość ciekawych i starannie przemyślanych obrazów. Na próżno szukać też filmu, w którym równie dobitnie odczuwalibyśmy fizyczne doznania bohaterów; wraz z upływem czasu zmęczenie, ekscytacja i smutek Victorii, Sonne i reszty berlińczyków wylewają się z ekranu i wydają się jak najbardziej autentyczne. Zupełnie nieświadomie brak cięć wciąż kojarzy nam się z prawdą, z doświadczeniem bliższym naszemu własnemu pojmowaniu świata. Nie da się również zaprzeczyć, że pot na czołach aktorów jest jak najbardziej prawdziwy, a ich zespolenie z odgrywanymi bohaterami pozostaje na możliwie najwyższym poziomie.

Chociaż Victoria jest takim właśnie „udawanym” filmowym eksperymentem, jej odbiór trudno porównać do jakiegokolwiek innego kinowego doświadczenia ostatnich czasów. Na bazie znanych i często wykorzystywanych elementów Schipper buduje film, który świetnie balansuje na granicy tradycji i nowoczesności. Przede wszystkim jednak stara się opowiedzieć historię, wykorzystując w tym celu oryginalne środki, ale nie alienując przy tym widowni. Victoria to w końcu postać bliska nam wszystkim. Koszmar, który przeżywa, jest co prawda przesadnie hiperboliczny, ale nie przekracza schematów, do których w świecie filmu jesteśmy przyzwyczajeni. Przecież w kinie utożsamiamy się i z prostymi ludźmi, którzy próbują jedynie dożyć kolejnego dnia, i z wielkimi bohaterami, którzy muszą uratować świat. Victorii bliżej do pierwszej kategorii, jednak jej pozornie niewielka i nieważna egzystencja okazuje się czymś więcej – częścią zbiorowej świadomości, symbolem zagubienia w powiększającym się bez przerwy świecie. Pomimo wszechwładzy potężnego i surowego losu miłą pozostaje myśl, że każdy z nas ma z nim szansę, jakkolwiek mały by się nie zdawał.

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page