Proza

Na drugim planie

photo-1444968544125-87b96d1bf911

fot. J. Copus / Unsplash

Pierwsze pół roku było wspaniałe. Długie, bezsenne noce pełne wyznań i szeptów. Dzielenie się wszystkimi przemyśleniami i planami na przyszłość. Milczenie wypełnione wzajemnym zaufaniem i pewnością, że nieważne, co stanie im na drodze, pokonają to. Kawa o poranku, przelotny pocałunek w drodze do pracy, ciepło uścisku dłoni. Kiedy to zniknęło?

Mateusz stał przed lustrem i starał się skupić myśli na czymś innym niż poczucie winy, które go rozdzierało. Powinien dawać z siebie więcej, bardziej ją wspierać, może wtedy zauważyłaby, że to nie tylko jej cierpienie. Sięgnął po białe pastylki i umieścił jedną na języku. W opakowaniu zostało ich tylko pięć. Czyli do końca tygodnia będzie musiał poruszyć ten temat i znowu będą się kłócić.

Problem pojawił się po tych pierwszych sześciu miesiącach, chociaż nie mógł powiedzieć, żeby go wtedy zauważył. Dla niego był to najlepszy okres w życiu, właśnie dostał pracę w branży, o której zawsze marzył i, mimo że zarabiał marne grosze, cieszył się na tę zmianę. Do tego miał ją obok siebie, jego żonę, jeszcze świeżo poślubioną, przynajmniej według standardów jego rodziny. Nie widział potrzeby, żeby przejmować się przyszłością, jego dom rodzinny był budowany jeszcze przez pradziadka i Mateusz wcale nie zamierzał się wyprowadzać. Od początku postawił sprawę jasno i nie udawał, że może zmienić zdanie. To był jego dom i w nim pragnął się zestarzeć. Matylda na początku nie chciała przystać na ten pomysł, bała się mieszkać z teściami, ale od ślubu nic nie wspominała o przeprowadzce. Czasami tylko narzekała na korki i dojazd do pracy, który z ich wsi zajmował w godzinach szczytu często więcej niż trzy kwadranse.

To nie Mateusz zburzył porządek ich sielskiego życia. To Matylda się zmieniła i chociaż na początku wszystko wydawało się takie samo jak wcześniej, wcale takie nie było.

Zaczęło się od pewnego pochmurnego, wrześniowego wtorku, ważne rzeczy zawsze przydarzały mu się we wtorki, a on na początku nigdy ich nie dostrzegał. Od rana mżyło, co nie przeszkodziło jego mamie spędzić całego dnia w ogrodzie, na grządkach z dyniami. Mateusz był przekonany, że przez następny tydzień dom będzie pachnieć przetworami, a każdą powierzchnię płaską zajmą słoiki odwrócone do góry dnem. Co jesień przechodzili przez ten sam rytuał przygotowania do zimy, chociaż od dawna wszystko można było znaleźć na sklepowych półkach. Matylda miała dzień wolny od pracy i siedziała na kanapie, zasłaniając się wielkim, ilustrowanym tomiszczem o teatrze, które kupił jej na urodziny. Już od roku nie studiowała, ale marzył jej się powrót na uczelnię i zrobienie doktoratu. Mateusz tylko przytakiwał na ten pomysł, nie chcąc jej odwodzić od realizacji marzeń.

– Może byśmy wyszli gdzieś dzisiaj? – uśmiech Matyldy był, jak zwykle, olśniewający.

– Gdzie? – zapytał, niechętnie odrywając się od szeregów liter i cyfr, które układały się w jego najnowszy program.

– Nie wiem, na randkę. Zabierz mnie gdzieś.

Mateusz posłał jej przygnębione spojrzenie znad ekranu komputera i wrócił do kodowania, które zawsze wydawało jej się czarną magią.

– Nie mogę, jestem już spóźniony z tym projektem. Powinienem był go oddać w zeszłym tygodniu, ale ciągle pojawiają się błędy.

– Jeden dzień cię nie zbawi – odparła jego żona, odgarniając ciemne włosy na bok. Wydawało się, że cały dobry humor się z niej ulotnił. Teraz, nawet jeśli się zgodzi, to żadne z nich nie będzie zadowolone.

– Naprawdę powinienem to dokończyć jak najszybciej – powiedział dobitnie. Zasłużył tym sobie na pełne pogardy prychnięcie. Matylda odrzuciła książkę na stolik i wstała.

– Jak sobie chcesz – powiedziała, wychodząc z pokoju. Usłyszał jej lekkie kroki na schodach i trzask drzwi do sypialni.

Czasami chciał być dla niej lepszym mężem i zachowywać się tak, by była szczęśliwa. Nie potrafił jednak wyprzeć się swojej natury i zapomnieć o obowiązkach, które miał nie tylko wobec niej, ale także wobec innych. Zresztą ona też nie umiała zrezygnować z pracy na jego rzecz, więc nie rozumiał, dlaczego wymagała tego od niego.

Wieczorem, gdy zbierał ich rzeczy z salonu, z książki wypadł kolorowy magazyn, jeden z wielu przeznaczonych dla kobiet, które już mają dzieci albo niedługo będą je miały. Zdziwił się, ale postanowił tego nie komentować, tylko rzucił pisemko na szczyt stosu gazet, który leżał w przedpokoju, czekając na spalenie w piecu.

Mimo że unikał poruszania tematu, niepewny, jakie jest jego stanowisko, wkrótce Matylda zaczęła mówić coraz więcej i więcej o dzieciach. Nie wiedział, czy było to spowodowane konkretnym wydarzeniem, czy nagle przyszła do niej świadomość tykającego zegara biologicznego. Kwestia rodzicielstwa pozostała otwarta. Na początku Mateusz nie chciał w ogóle słuchać, przekonany, że jest jeszcze za wcześnie, że najpierw muszą zabezpieczyć się materialnie i spełnić swoje marzenia, zanim sprowadzą na ten świat istotę, która będzie wymagać stałej uwagi i opieki. Prawdę mówiąc, był przerażony, gdy wyobrażał sobie siebie z dzieckiem na rękach. Przeciwnie Matylda, która już, teraz, natychmiast, skoczyłaby na głęboką wodę. Robiła wszystko, żeby przekonać go do swojej racji.

– To nie tak, że porzuciłam wcześniejsze marzenia – tłumaczyła cierpliwie. – Po prostu mogę je odłożyć na później, zająć się nimi w każdej chwili. Teraz kobiety, nawet jeśli są zamężne i mają dzieci, rozwijają swoje pasje i zgrywają prowadzenie domu z karierą zawodową.

– Nadal sądzę, że powinniśmy z tym jeszcze poczekać. Jesteśmy małżeństwem dopiero od pół roku, nie mogę powiedzieć, że zdążyłem się tobą nacieszyć – argumentował, tuląc ją mocno pod kocem. – Mamy czas.

W końcu uległa jego namowom i umówiła się na spotkanie ze swoim promotorem z uczelni w sprawie rozpoczęcia kolejnego etapu studiów. Powtarzał jej, że teraz mogą sobie na to pozwolić, skoro on w końcu ma pracę w dobrej firmie i zajmuje się programowaniem, jak zresztą powinien po pięciu latach studiów informatycznych. Matylda wydawała się niezdecydowana, jakby nie chciała uwierzyć, że w końcu ma tę okazję, ale zgodziła się spróbować. Mateusz po cichu liczył, że będzie zbyt zajęta uczelnią oraz godzeniem nowych obowiązków z pracą, by ponownie poruszać temat dziecka. Przez jakiś czas tak faktycznie było. Kolejne kilka miesięcy mogli ponownie cieszyć się sobą, swoimi pasjami i temat rodzicielstwa nie powracał w rozmowach, jednak Mateusz czuł, że Matylda nie zostawi tej sprawy w spokoju i w końcu będą zmuszeni ponownie poruszyć tę kwestię. Jego przeczucia były słuszne.

– Chyba odłożę jednak robienie doktoratu na inny czas – zaczęła w czasie sesji egzaminacyjnej, siedząc w stosach własnych notatek oraz wypracowań od swojej pierwszej grupy studentów.

Mateusz zaśmiał się wtedy, naiwnie licząc, że to tylko żart.

– Mówisz tak, bo wyszłaś z wprawy i odzwyczaiłaś się od nauki po nocach i funkcjonowania na dzbanku kawy na pusty żołądek – naigrywał się, podsuwając jej pod nos talerz z kanapkami. – Zobaczysz, jedzenie postawi cię na nogi raz dwa i zaraz odzyskasz zapał.

Naburmuszyła się wtedy, zła, że nie bierze jej na poważnie.

– To nie tylko kwestia zmiany trybu życia. Nie czuję tego, chociaż staram się ze wszystkich sił. Mam wrażenie, że ludzie, z którymi się spotykam, na razie są skupieni tylko na teraźniejszości, nie mają planów na przyszłość. Ja swoje życie już ułożyłam i chciałabym móc pewnie określić, w jakim miejscu będę się znajdować za kilka lat.

– To tylko znajomi ze studiów, przecież nikt nie każe ci się z nimi przyjaźnić – Mateusz wzruszył ramionami. – Masz już przyjaciół, a przede wszystkim masz mnie.

– Czasami mam wrażenie, jakbyś nie był po mojej stronie.

– To nie tak! – zaprzeczył gorliwie. – Zawsze będę stał za tobą murem. Po prostu nie chcę, żebyś zrezygnowała z marzeń, których możesz już później nie być w stanie zrealizować.

– Mimo to sądzę, że powinniśmy jeszcze raz tę sprawę przemyśleć. – Wiedział, że Matylda nie zamierza łatwo zrezygnować, nie po tym, jak przegrała pierwszą konfrontację.

Częściowo poddał tę walkę, chociaż niechętnie. Zgodził się, żeby odstawiła antykoncepcję, ale nie pozwolił jej zrezygnować ze studiów, przynajmniej dopóki nie zajdzie w ciążę. „Po co marnować czas, bezczynnie czekając” – stwierdził, a Matylda niechętnie przyznała mu rację. Oboje zdawali sobie sprawę, że z tego układu żadne z nich nie jest to końca zadowolone, ale nikt nie obiecywał, iż sztuka kompromisu będzie łatwa. Mateusz nie zgodził się też na dzielenie się jakże radosnymi postanowieniami z rodziną, chociaż Matylda aż się do tego paliła. Po części bał się presji ze strony rodziców, którzy już wyobrażali sobie dom pełen wnuków, ale trochę też chciał uniknąć porównywania do starszego kuzynostwa. Już i tak czuł się, jakby tę decyzję na nim wymuszono, więc nie zamierzał do końca się zniechęcać. Miał przecież zamiar pokochać swojego potomka, kiedy w końcu przyjdzie na świat.

Przez pierwsze pół roku nie przejmował się brakiem rezultatów. W końcu oboje żyli teraz w stresie, Matylda dostała się na staż w teatrze, więc widywali się rzadziej, poza tym przecież się nie spieszyli. Zaczął się nawet przekonywać, że może nie będzie tak źle, przecież zawsze chciał mieć dzieci, chociaż pragnął ich na nieco późniejszym etapie w życiu, gdy jego pozycja w firmie będzie stabilniejsza. Z czasem zaczął trzymać kciuki za upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Nawet jeśli nie do końca dla samego siebie, to chociaż dla Matyldy, która wydawała się ostatnimi czasy przygnębiona i przemęczona.

Kolejny rok był istnym szaleństwem i żadne z nich nie miało sił przejmować się ciążą albo małżeńskim pożyciem. Teatr zaproponował Matyldzie umowę, w której prawdziwość trudno było im uwierzyć, bo wydawała się bajeczna zarówno pod względem finansowym, jak i zakresu obowiązków. Jedyną wadą tej propozycji były tak nieregularne godziny pracy, że trudno byłoby jego żonie pogodzić nowe zajęcie z uczelnią. Zależnie od dnia miesiąca Matylda potrafiła spędzić kilkanaście godzin na niekończącej się harówce, by innym razem zbijać bąki i popijać kawę w spokoju. Mateusz podziwiał ją za determinację, ale bał się, czy aby nie wykończy samej siebie tym trybem pracy, tak różnym od jej uporządkowanego planu dnia. Na dodatek uparła się, żeby skończyć doktorat, chociaż rok wcześniej z niechęcią się do niego zabrała.

– Jeśli teraz się z tym nie uporam, to przecież nigdy mi się to nie uda – stwierdziła, przerzucając kolejne papierzyska, które przyniosła do domu. – Wiesz dobrze, że nie zrezygnuję z tej pracy tylko na rzecz uczelni, a później, gdy będziemy mieć dzieci, faktycznie mogę nie mieć już ochoty ani czasu na powrót – dodała, widząc jego powątpiewającą minę.

Nawet nie próbował jej przekonywać do zmiany zdania ani przypominać, że przecież ciąża miała być priorytetem. Jego firma właśnie przechodziła fuzję z większym deweloperem i drżał w obawie o swoją posadkę, która w dużym przedsiębiorstwie musiała wydawać się nic nieznacząca. Wprawdzie szefostwo obiecywało im gruszki na wierzbie, ale Mateusz miał złe przeczucia. Bycie wchłoniętym przez rynkowego giganta bardzo rzadko oznaczało poprawę dla obecnych pracowników, a znacznie częściej wiązało się z redukcją etatów i rotacjami. Nie miał teraz czasu na myślenie o swoich przyszłych dzieciach, był zbyt zajęty drżeniem nad obecną sytuacją w pracy. Jedynym, co go pocieszało, był fakt, że zawsze mógł liczyć na rodziców. Wprawdzie posiadali z Matyldą niewielkie oszczędności, ale nie sądził, by starczyły one na długo, szczególnie jeśli wciąż trzymali się planu powiększenia rodziny.

Prawdziwy problem dostrzegli więc dopiero po roku burzliwych zmian, w trakcie którego Mateusz dwukrotnie zmienił pracę, a Matylda, wykończona łączeniem studiowania z pomaganiem w teatrze, zrezygnowała z obu tych rzeczy przynajmniej tymczasowo. Udało im się wyrwać na upragniony weekend do Paryża, dla którego naruszyli fundusz na nowy samochód i gdzie w końcu mieli czas dla siebie. Mateusz miał wrażenie, że jeszcze nigdy nie doceniał tak bardzo tych trzech dni wolnego, które trafiły im się ze względu na majówkę. Oboje potrzebowali regeneracji sił.

– A wiesz, że te dwa lata bez antykoncepcji właściwie nic nie dały? Po co tak się staraliśmy? – zaśmiała się smutno Matylda, po wyjątkowo upojnej drugiej nocy. – Długie miesiące czekania na nic. Mój organizm nigdy nie działał bardziej jak w zegarku, nawet na tych cholernych pigułkach, a i tak brakuje efektów – jej drobnym ciałem wstrząsnął szloch.

– To minie – pocieszał ją. – Oboje żyliśmy na granicy wyczerpania i w zbyt dużym stresie. Teraz już będzie tylko lepiej, skoro mam stałą umowę.

– Nienawidzisz tej pracy – przypomniała mu.

– Nie można mieć wszystkiego, prawda? – uśmiechnął się do niej, obejmując ją mocniej. – Jakoś damy radę, ważni jesteśmy my, nie okoliczności.

Matylda nigdy nie łapała się na jego przesadnie optymistyczne powiedzonka, powtarzane jak mantry w czasie, gdy im obojgu było trudno, ale tej nocy pozwoliła sobie uwierzyć, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Problem tkwił w tym, że nie było. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, bo nie potrafili określić dokładnej przyczyny u żadnego z nich. Po prostu się nie udawało, powinni się nie stresować i dać sobie czas, bo wielokrotnie to nerwy powodują niemożliwość zajścia w ciążę i to normalne. Ostatnio przeszli przez sporo zmian, więc nie ma powodów do zmartwień, można co najwyżej zapisać witaminy i jeśli przez kolejne pół roku nie będzie rezultatu, to wtedy dostaną skierowanie na kolejne badania. Mateusz starał się być dla Matyldy podporą w tym wszystkim, słowa „bezpłodność” nawet nie dopuszczali do siebie, przecież w końcu musi im się udać. Lekarz dopiero po dobrym roku ich wizyt w jego gabinecie napomknął, że czasami, w przypadkach, gdy nie można znaleźć wyraźnego powodu, dla którego kobieta nie może zajść w ciążę, stosowane jest in vitro i, oczywiście, on zdaje sobie sprawę, że to kontrowersyjny temat, ale być może chcieliby rozważyć tę metodę.

Pierwsza próba była pełna nadziei, że wszystko jednak skończy się dobrze. Stali wciąż na jednym froncie, teraz oboje chcieli tego dziecka, nawet jeśli rachunki były niebotycznie wysokie i musieli znajdować wymówki dla wizyt u lekarza i w szpitalu, którymi mogliby raczyć rodzinę. Nie chcieli znać opinii innych na temat swojej decyzji. Kłótnie rodzinne mogli rozstrzygać już po tym, jak osiągną sukces. Przy drugiej próbie Mateusz zmienił „jak” na „jeśli”. „Jeśli im się uda”, to będą rozmawiać z rodziną. Matylda odsunęła się od niego, jakby to był tylko jej ból, którego on nie może zrozumieć, bo go nie dotyczy. Próbował z nią rozmawiać, ale każda próba poruszenia tematu kończyła się kolejną awanturą. W końcu odpuścił, ale żałował tego codziennie.

Teraz pozostało mu już tylko łykanie kapsułek i nieustające kłótnie pełne frustracji. O ile w ogóle zasłużył na to, żeby Matylda na niego krzyczała, zamiast milczeć wymownie i kolejnego dnia postawić przed nim kolejny specyfik kupiony za resztki oszczędności. Bo ten jeden, ostatni, już na pewno ostatni, im pomoże, w końcu im się uda. Nie będą nawet musieli rozważać zapłodnienia in vtiro, bo cudowne lekarstwo pomoże matce naturze. To nie ich wina, potrzebują jedynie odrobiny szczęścia, lekarze mówią, że wszystko jest w porządeczku, na pewno kolejne witaminki dadzą zamierzony skutek, ale może jednak zapiszą się na kolejną próbę, to nic, że dwie poprzednie zakończyły się porażką i wymiotły ich oszczędności do cna. Na pewno następny raz będzie udany. Im więcej sposobów wypróbują, tym większe szanse na powodzenie.

Zachował znienawidzoną pracę, bo dali mu podwyżkę, a zaliczka za trzecią próbę wyczyściła ich konto prawie do zera. Nie czuł się dobrze, pracując w wielkiej korporacji, ale powtarzał sobie, że to okres przejściowy. Jeszcze zdąży zmienić branżę, ważne, żeby odbić się od dna i mieć za co przeżyć kolejny miesiąc.

Ubrany w garnitur i z kubkiem ziołowej herbaty w ręku (kawę kupi sobie w drodze do pracy, kawy nie wolno spożywać w domu, bo kawa to trucizna) pocałował Matyldę w czubek głowy, mrucząc coś o dobrym dniu. Na pewno nie będzie dobry, czekały go spotkania z klientami, szef wspominał, że ostatnio mniej się stara, że zawodzi jego oczekiwania i nie wyrabia normy, nie mówiąc już o zadaniach na premię, a oni liczą na ambitnych pracowników. Nie tylko jego przełożony miał do niego pretensje, powinni założyć klub z Matyldą, chi chi, może nawet Mateusz będzie wpadał na spotkania, żeby móc się bronić przed stawianymi mu zarzutami.

Wsiada do samochodu, wie, że się spóźni, najgorsze korki już się zaczęły. Nie mógł zliczyć, ile razy w ostatnich miesiącach żałował, że nie mieszkają w mieście, a przecież kochał dom rodzinny ponad wszystko. Powinien zrezygnować z kawy, ale to jego narkotyk, jedyne poczucie wolności, które ma w tym szaleństwie kolejnych testów płodności i jedzenia na bazie białka. Mateusz ma wrażenie, że to jego wina, bo nie chciał tego dziecka od początku, a teraz mści się na nim, spycha go na drugi plan całej rodziny, chociaż jeszcze go tu nie ma. Wydawało mu się, że wszyscy są nim zawiedzeni, nawet jego rodzice, bo nie potrafi stanąć na wysokości zadania i być mężczyzną. Musieli im powiedzieć, nie mieli pieniędzy na drugą próbę, dopiero później Mateusz dostał zlecenie, które pomogło jemu i Matyldzie odbić się nieco od dna. Od tego momentu dzieci stały się w rodzinie tematem tabu, chociaż wszyscy starali się ich wspierać.

Dociska stopą pedał gazu, szybciej, szybciej, musi zdążyć jeszcze zatrzymać się po kawę, nie może bez niej zacząć swojego dnia. Wiedział, że nie powinien tak przyspieszać, w końcu samochodów na drodze było sporo, to groziło co najmniej stłuczką, ale nie miał głowy, żeby o tym myśleć. Chciał uciec jak najdalej, z dala od domu, chociaż jego ucieczką było kolejne uwięzienie, tym razem w szponach korporacji. Żadna z tych przestrzeni nie była już dla niego ostoją. W domu czekały na niego zawiedzione spojrzenia pełne bólu oraz awantury, a o pracy i tym, za jak bardzo bezsensowną ją uważał, wolał nawet nie myśleć. Zamknij oczy i udawaj, że cię nie boli.

Pisk opon pokrył się z uczuciem bezwładności; jego ciało chciało poruszać się wciąż do przodu, wbrew pojazdowi, który zatrzymał się na poboczu. Mateusz oddychał ciężko, zaciskając palce na kierownicy. Wiedział, że nie może tak żyć, przecież kochał swoją żonę, nie chciał się od niej odwracać i miał nadzieję, że uda im się porozumieć. Poczuł nagłe pragnienie podjęcia decyzji, wytyczenia konkretniejszego celu. Posiadanie dziecka nie polepszy ich sytuacji małżeńskiej, nie chciał sprowadzać nowej istoty na świat, skoro ten właśnie się rozpadał. Widział tylko dwie możliwe drogi: mógł nadal poruszać się stałym kursem, który ustalił w swoim życiu, pomiędzy domem a pracą, być prześladowanym przez widmo swoich decyzji albo mógł wreszcie coś zmienić. Gdzieś w myślach widział siebie i Matyldę takimi, jakimi byli na początku – roześmianymi i z karkami wciąż niezgiętymi przez życie. Przecież mieli tyle marzeń, nie tylko o posiadaniu rodziny. Nie mogli pozwolić, żeby porażka na jednym polu określiła, jak będzie wyglądać ich przyszłość. I poczuł, że musi wyjść z cienia i stanąć ponownie w pełnym świetle dnia, chociaż jego życie od dawna wydawało się pozbawione barw.

Wiedział, że być może nie uda im się wrócić do tego, co było. Być może zniszczenia w ich związku były zbyt duże, żeby wrócili do poprzedniego stanu. Prawdopodobne wydawało się, że będzie musiał pozwolić jej odejść i mieć nadzieję, że w przyszłości powiedzie jej się lepiej. Nie zmierzał jednak odpuszczać bez walki. Matylda była jego, należeli do siebie od kilku lat i nie zamierzał łatwo rezygnować. Pokaże jej, na co go stać i że mają po co żyć. Był przecież nie tylko jej mężem, ale też najlepszym przyjacielem.

Czuł się, jakby miał w środku coś na kształt balonu, który powoli wypełniał się nadzieją. Pełen nowej siły, ruszył ponownie przed siebie. Wciąż musi się spieszyć, jeśli chce zdążyć na czas. Będzie lepszym mężem, był tego pewien. Nie musiał nawet sobie tego obiecywać, wydawało mu się to przecież rzeczą oczywistą. Nawet jeśli nie uda im się zmierzyć ze swoimi problemami i nie naprawią tego, co było między nimi, Wiedział, że w tym momencie coś się zmieniło i ruszył dalej, zostawiając szarą rzeczywistość za sobą. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, było uderzenie z prawej strony. Chyba jednak jechał za szybko.

Share on FacebookShare on Google+Tweet about this on TwitterEmail this to someonePrint this page
Dział: Proza

Lena Rafley

Ur. 1994, studentka filmoznawstwa. Uważa, że pisanie to nie tylko hobby, ale też sposób na życie. Chciałaby wieść życie kota i mieć 72-godzinne doby.